Mam nadzieję, że 13 post nie okaże się pechowy ;)
Zacznijmy od tego, że nie cierpię poezji.
W podstawówce nawet lubiłam, ale w gimnazjum mojej nauczycielce udało się zgasić to uczucie i to bardzo skutecznie, bo jak tylko widziałam wiersz w podręczniku, robiło mi się zimno. Moi dwaj koledzy- humaniści próbowali to zmienić, wysyłając mi swoje wiersze. Efekt nie był piorunujący ;) Ale jakoś ostatnio trafiłam gdzieś na wiersz Wisławy Szymborskiej- "Radość pisania". Jest to jeden z dwóch wierszy naszej Noblistki, jaki znałam wcześniej. Drugi to "Nic dwa razy", który planuję wykuć na pamięć, ale to swoją drogą ^^ Zapoznałam się też wyrywkowo z kilkoma innymi wierszami Szymborskiej i stwierdziłam, że chyba warto poświęcić jej trochę więcej czasu. Przy okazji ostatniej bytności w bibliotece (ograniczyłam się do bywania raz na tydzień, bo inaczej przeczytałabym cały księgozbiór) wypożyczyłam więc jeden z tomików jej wierszy- "Widok z ziarenkiem piasku". Odkryłam, że poezja też może być fajna! Aktualnie zostało mi chyba 10 wierszy do końca. Czytam prawie cały czas. Moja Mama, zobaczywszy tę lekturę, zaczęła się śmiać i skwitowała: "No, nareszcie coś porządnego czytasz... Ta Szymborska to mądra kobieta była!" XD
Tak więc Wisławę Szymborską polecam wszystkim. Tutaj można zapoznać się z moim ulubionym utworem ;)
A tymczasem zostawiam Was z kolejnym fragmentem Modlitwy. Na własny użytek określam te fragmenty mianem części, bo słowo "rozdział" jakoś mi nie pasuje :) Mocny kontrast z Noblem, nie ma co xD
Chciałabym Wam jednak podziękować- tym paru osobom, które zostawiły komentarz pod pierwszą częścią i którym chciało się to przeczytać :) Mam nadzieję, że się nie rozczarujecie.
***
Lipiec 2012
– O mateczko! Kocham tę
piosenkę!– wrzeszczy Łukasz, nie zwracając uwagi na to, że znajdują się w
miejscu jak najbardziej publicznym.
– Świetnie, ale nie drzyj się–
syknęła Martyna. Przyjaciel rzucił jej przekorne spojrzenie i puścił ukradkiem
oczko do Wiki. Wziął głęboki wdech i ryknął:
– Czy jest jeszcze coś, co
mogłoby dziś na czas zawrócić nas, zmienić zdarzeń bieg!…– kobieta wchodząca do
sklepu spojrzała dziwnie na ich trójkę. Wika zaniosła się śmiechem, Łukasz
rozpromienił się. Martyna rzuciła im spojrzenie spode łba.
– Jesteście okropni–
powiedziała.
– Wiemy!– odpowiedzieli równo.
Wymienili spojrzenia i uśmiech Wiki lekko przygasł. Wzrok Łukasza był taki
ciepły… w jego oczach błyskały czułe iskierki. Dziewczyna speszyła się, jednak
to chłopak pierwszy uciekł spojrzeniem. Na jego ustach wciąż błąkał się lekki
uśmiech. Łukasz uniósł szklaną butelkę z sokiem i wypił pozostałą resztkę.
Wyrzucił pojemnik do stojącego pod drzwiami sklepu kontenera i wyjął paczkę
papierosów z kieszeni.
Wiktoria oparła się biodrem o
swój rower i patrzyła w zamyśleniu na Łukasza i Martynę. Jedno z nich znała od
paru tygodni, drugie od zawsze. Jednak to chłopak był bliższy jej sercu.
Poznali się właśnie dzięki
Martynie. Wika przyjaźniła się z nią od podstawówki, chociaż nie chodziły do
jednej szkoły. Mieszkały jednak dość blisko siebie i w miarę możliwości
spędzały razem wolny czas. Łukasz był w klasie z Martyną i był jej najbliższym
przyjacielem. Wszyscy robili z nich parę, ale oni byli jak brat i siostra– kochali
się platonicznie. System tej braterskiej miłości przetrwał szkołę podstawową,
gimnazjum i pierwszy rok w liceach całej trójki. W wakacje przed rozpoczęciem
drugiej klasy, Martyna postanowiła wreszcie bliżej zapoznać przyjaciół. I być
może popełniła tym samym katastrofalny błąd.
Wika bowiem zakochała się w
Łukaszu. Być może nie od pierwszego wejrzenia, ale wystarczyło kilka godzin
razem– i dziewczyna straciła głowę. Miała jednak na tyle rozumu, by trzymać
swoje uczucia w tajemnicy. Dzięki temu bez skrępowania mogła spędzać czas z
Łukaszem, czasem nawet on nalegał na jej towarzystwo. Tak jak właśnie tego
lipcowego dnia.
Cała trójka wraz z początkiem
wakacji wybyła ze swoich rodzinnych domów. Martyna była na obozie plastycznym,
Łukasz– w górach, a Wiki odwiedzała koleżankę kilkaset kilometrów dalej. Jednak
gdy tylko cała trójka znów znalazła się w domu, Martyna wyciągnęła przyjaciół
na rajd rowerowy. Właściwie był to rajd tylko z nazwy– po dotarciu pod
najbliższy sklep spożywczy, organizatorka odmówiła jazdy. Łukasz nalegał, by wybrali
się dalej, Wice było wszystko jedno, ale Martyna uparła się. Kompromisowo
ustalili, że zatrzymają się na lody, a potem ruszą dalej.
– No, jedziemy?– Martyna
wyrzuciła do śmietnika patyczek po zjedzonym lodzie. Wika spojrzała na nią
półprzytomnie, wyrwana z zamyślenia.
– Teraz?! Musisz poczekać. Z
fajką w zębach nigdzie nie jadę– warknął Łukasz. Jego przyjaciółka wywróciła
demonstracyjnie oczami. Chłopak posłał jej całuska. Wykrzywiła się w
odpowiedzi. Wiki obserwowała ich z uśmiechem. Bawiły ją te ciągłe
przekomarzania. Ileż by dała, by to z nią Łukasz żartował tak swobodnie!
Rozmawiali luźno i nie czuli wobec siebie skrępowania, ale chłopak bez słów
wyznaczał granice, których nie przekraczali.
Wreszcie Łukasz wypuścił z ust ostatni
obłok dymu, upuścił peta i zgniótł go butem.
– Tego nie było, jakby co–
rzucił półgłosem. Chwycił rower i wskoczył na niego. Zanim dziewczyny zdążyły
się ruszyć, on wyprzedzał je już o kilkanaście metrów.
– Wieczny dzieciak– prychnęła
Martyna. Ona była najbardziej odpowiedzialna i dorosła psychicznie z całej
trójki. Wika i Łukasz właściwie niewiele jej ustępowali, jednak dziewczyna
głupiała w obecności kolegi, a on przy nich obu pozwalał sobie na więcej luzu.
Właśnie takim znała go Wiktoria.
Wyluzowanym, z papierosem w ustach. Nie potrafiła uwierzyć, gdy Martyna
powiedziała jej, że chłopak ma za sobą ciężkie przeżycia. Pod koniec gimnazjum
wpadł w depresję. Podejmował nieudane próby samobójcze, czego widocznym wciąż
śladem były cienkie, jasne blizny na jego rękach. Wika pilnowała się, by nie
mówić przy nim o psychiatrach, zakładach zamkniętych i odbieraniu sobie życia.
Kilkukrotnie zdarzyło jej się w żartach nazwać kumpla wariatem, i zawsze miała
wrażenie, że Łukasz w takich chwilach spoglądał na nią z wyrzutem, a później
przez dłuższą chwilę był wyraźnie przygaszony. W takich radosnych chwilach, jak
ten lipcowy wieczór, przeszłość chłopaka
wydawała się być zmyśloną bajką.
– Nie marudź. Jest lato, ciepło,
fajnie… Ścigamy się?– Wiki wyszczerzyła zęby do koleżanki. Martyna westchnęła
ciężko w odpowiedzi.
– Goń go, jeśli chcesz. Dogonię
was jak się zmęczycie– wymigała się. Kondycja fizyczna nie była jej mocną
stroną. Wika nie odpowiedziała, ale skorzystała z pozwolenia przyjaciółki i
rzuciła się w pogoń za Łukaszem. Chociaż sportowiec był z niej żaden, szybko
dogoniła chłopaka. Jechali obok siebie w milczeniu. Dziewczyna odwróciła się
przez ramię i zauważyła Martynę dobre kilkanaście metrów w tyle.
Nie powiedzieli do siebie ani
słowa, ale Wika czuła, że Łukasz dobrze odnajduje się w jej towarzystwie. Cisza
im nie ciążyła, wręcz przeciwnie. Ona miała przy nim ciężkie do wyjaśnienia
poczucie bezpieczeństwa. Wystarczyło, że co kilka chwil spojrzała na niego–
brązowe, rozwichrzone włosy, kraciasta bluza… Jego twarz była złota w
promieniach słońca, chylącego się ku zachodowi.
Minęło ich kilka aut i samotny
rowerzysta. Wszyscy patrzyli na nich– a przynajmniej tak się zdawało Wiktorii.
Co widzieli? Pewnie zakochaną parę, przystojnego chłopaka i ładną dziewczynę,
którzy wybrali się na wycieczkę. Ciekawe, pomyślała rozbawiona Wika, jak mało
ludzie o sobie wiedzą. Tyle ludzkich historii, dramatów i komedii, dzieje się
dokoła, ale nikt nigdy nie zagłębi się pod dostępną dla wszystkich warstwę
pozorów.
– No i jak jeździsz, baranie?!–
zirytował się Łukasz, gdy pojedynczy samochód ciężarowy zmusił ich niemal do
kąpieli w błotnistym rowie. Wiktoria obejrzała się ponownie, trochę
zaniepokojona.
– Może jednak zaczekajmy na
Martynę?– poprosiła niepewnie.
– Poradzi sobie– odpowiedział
krótko. Spojrzał na nią kątem oka.– A co, znudziło ci się moje towarzystwo?–
zareagowała na te słowa krzywym uśmiechem. Nim zdążyła coś dodać, Łukasz
westchnął i rzucił:– Patrz, następny baran jedzie!– po czym wyprzedził ją o
kilka metrów. Zbyt onieśmielona, żeby go dogonić, ale też nie mając dużej
ochoty na towarzystwo nieco obrażonej Martyny, dziewczyna jechała w mniej
więcej równej odległości od obojga. I w tym stanie rzeczy dotrwali do miejsca,
w którym ich wspólna podróż się kończyła– zjazdu do miejscowości, w której
mieszkała Martyna. Łukasz i Wika dojechali tam pierwsi i zatrzymali się w
oczekiwaniu na przyjaciółkę.
– No nareszcie raczyliście
zaczekać– warknęła. Jej klatka piersiowa unosiła się szybko, gdy próbowała
złapać oddech.
– Sama kazałaś mi jechać– Wiki
posłała przyjaciółce przepraszający uśmiech. Łukasz tylko prychnął.
– Masz coś we włosach– rzucił
mimochodem. Wyciągnął rękę i wyplątał z rozpuszczonych loków Wiki niewielkiego
robaczka, którego ciężko było dostrzec w zapadającym zmierzchu. Dziewczyna
zamarła. Martyna spojrzała na nich, zdumiona.
– Łukasz, możemy pogadać jeszcze
chwilkę?– spytała.
– Czuję się spławiona– prychnęła
Wika. Pożegnała się z przyjaciółką i ruszyła wolno przed siebie. Czuła, że palą
ją policzki od nagłego przejawu czułości Łukasza. Opuściła lekko głowę, by
chłodny– bo słońce już zaszło– wiatr osmagał jej policzki. Nie podziałało.
Miała wrażenie, że jej twarz dorównuje kolorem czerwonej koszulce, którą miała
na sobie.
– Wiktorio. Wiktorio! Możesz na
mnie zaczekać?!– usłyszała za plecami. Zwolniła, nie oglądając się. Mało kto
zwracał się do niej pełnym imieniem, a wśród najbliższych znajomych wręcz nie
było nikogo takiego.
– Już myślałem, że ode mnie
bezczelnie uciekasz– odezwał się Łukasz tuż obok niej.
– Od ciebie? Gdzieżbym śmiała!–
odpowiedziała niezgodnie z prawdą. Właściwie to chciała uciec od chłopaka, by
nie widział jej speszenia. No i była pewna, że on nie ma już ochoty na jej
towarzystwo. Jak widać, pomyliła się– chłopak jechał, niemal ocierając się o
nią ramieniem. Słyszała jego równy, nieznacznie tylko przyspieszony oddech. Z
każdą chwilą mocniej czuła, że uwielbia, gdy on jest tak blisko.
Niestety, każda droga ma swój
kres. Ta nie była wyjątkiem. Zbliżali się do końcowego zakrętu z dużą
szybkością. Serce Wiki trzepotało się rozpaczliwie. Czy on każe jej się
zatrzymać? Porozmawiają jeszcze chwilę? Dziewczyna nerwowo zacisnęła palce na
kierownicy.
– No, to cześć– rzucił chłopak,
uśmiechając się. Odbił w prawo i zniknął za zakrętem.
Umarłam, pomyślała Wika. Głupia
romantyczka, jak zwykle spodziewała się, że kumpel będzie wobec niej księciem z
bajki.
Westchnęła, wciągając głęboko do
płuc letnie powietrze. Mimo tego ostatniego zagrania Łukasza, cały wieczór był
dla niej szczęśliwy jak rzadko który. A że nie umiał się z nią pożegnać tak,
jak by chciała? Cóż, do następnego razu…
A więc- do następnego razu!
Miłej majówki :)