Opowiadanie jest zakończone, opublikowałam je na blogu w całości :)
MODLITWA
Panie mój
Uczyń bym był z kamienia
Bym z kamienia był
I pozwól mi, pozwól mi
Spróbować jeszcze raz, jeszcze raz
Chcę trochę czasu, bo czas,
bo czas leczy rany…
~Dżem
Styczeń 2013
On uśmiecha się przepraszająco z ekranu. To tylko zdjęcie, ale i tak robi jej się gorąco. Patrzy na nie i myśli. Mogli być szczęśliwi– wierzyła w to przez tyle czasu, że niemal uważała za prawdę. Nieraz musiała powstrzymywać się, by nazwać go po imieniu, a nie „kochaniem”, a wobec innych– nie „swoim chłopakiem”. Tyle miesięcy patrzyła na niego z miłością, słuchała każdej bzdury, którą chciał jej przekazać, cierpliwie znosiła, gdy ją obrażał, chociaż gdy stali twarzą w twarz, mówił półżartem. No i dlaczego nie wyszło?!
Wszyscy mówili jej, że jest między nimi chemia. W to też wierzyła. Choć czasem tej wiary brakowało– wtedy myślała, że uda jej się odepchnąć od siebie to uczucie. Ale nigdy się nie udawało. Bo wtedy znów się spotykali. A on znów wykonywał jakiś subtelny gest, który równocześnie doprowadzał ją na wyżyny szczęścia i sprawiał, że w nocy płakała z bólu, siedząc po turecku w ciemności swego pokoju.
Pojedyncza łza spływa po policzku Wiktorii. Z głośnika płyną pierwsze wersy piosenki happysadu- „Wszystko jedno”. Bo miało, miało być tak pięknie! Miało nie wiać im w oczy! I marzyła o tym, że kiedyś ktoś zaśpiewa im „Sto lat”. A co zostało? Modlitwa. Prośby do Boga, by pozwolił jej spróbować jeszcze raz. Jeszcze raz pokochać kogoś tak, jak kochała Łukasza.
– Ogarnij się, Wiki– mruczy do siebie. Przesuwa kursor na krzyżyk w prawym górnym rogu okienka, w którym ma otwartego Facebooka, ale w ostatniej chwili wycofuje się. To za silne. Od wielu miesięcy jej FB i gadu– gadu zawsze są włączone, a ona zawsze jest dostępna. Cały czas się łudzi, że Łukasz może jej potrzebować, choć nigdy dotąd to się nie zdarzyło. Dziewczyna przesuwa kursor na ikonę minimalizowania i sprawdza komunikator. Po nim najłatwiej może określić nastrój Łukasza. Jego kontakt nie jest na liście dostępnych, ale w opisie ma cytat z piosenki i Wiktoria już wie, że jest niewidoczny. A więc pewnie ma zły humor, jest zdołowany, słucha jakiejś melancholijnej muzyki… Po prostu źle mu z samym sobą.
Przez kilka sekund serce Wiki ściska się boleśnie, a w żołądku robi się supeł. Zawsze gdy wie, że Łukasz jest niedostępny i nie ma ochoty z nikim rozmawiać, mimowolnie się o niego boi. Samobójca na zawsze pozostaje samobójcą.
Mam paranoję, przemyka jej przez głowę. Tak, to zdecydowanie dobre określenie na jej stan. Paranoiczka. Głupia, zakochana paranoiczka… Zwykle takie samokrytyczne myśli wywołują uśmiech na jej twarzy. Ma dużo dystansu do siebie i nieraz w trudnych chwilach ratuje ją to przed jakimś desperackim krokiem. Tym razem jednak jakoś nie działa.
– Masz paranoję, Wika– mówi na głos.– I na dodatek gadasz do siebie– dodaje.
Dziewczyna wybiera z paska otwartych programów odtwarzacz muzyki i wybiera utwór. Do nastroju pasuje jej „Kryzysowa narzeczona” Lady Pank. Co prawda Łukasz też uwielbia tę piosenkę, ale to nie boli już Wiki tak, jak wcześniej. Bardziej dotykają ją wspomnienia związane z tym utworem.
Ponownie otwiera okienko Facebooka i spogląda w zamyśleniu na zdjęcie profilowe Łukasza. Jego spojrzenie spod brązowej grzywki jest przepraszająco– pytające, rozczula ją, jak zwykle. Za każdym razem, gdy na nie spogląda, ma wrażenie, że to zdjęcie jest tylko dla niej, by ją przeprosić za wszystko, co się stało, za złudną nadzieję. Wydaje jej się niemal, że inni widzą odmienny portret chłopaka. Tak jak tylko ona widziała– a może sądziła, że widzi?– jego prawdziwą twarz.
Piosenka w odtwarzaczu zmienia się. Krótkie akordy zagrane na gitarze wystarczają do zidentyfikowania utworu. „Nad przepaścią” Braci. I nagle, chociaż dziewczyna próbuje to powstrzymać, znów cofa się do tamtych dni, dni w których było dobrze…
Panie mój
Uczyń bym był z kamienia
Bym z kamienia był
I pozwól mi, pozwól mi
Spróbować jeszcze raz, jeszcze raz
Chcę trochę czasu, bo czas,
bo czas leczy rany…
~Dżem
Styczeń 2013
On uśmiecha się przepraszająco z ekranu. To tylko zdjęcie, ale i tak robi jej się gorąco. Patrzy na nie i myśli. Mogli być szczęśliwi– wierzyła w to przez tyle czasu, że niemal uważała za prawdę. Nieraz musiała powstrzymywać się, by nazwać go po imieniu, a nie „kochaniem”, a wobec innych– nie „swoim chłopakiem”. Tyle miesięcy patrzyła na niego z miłością, słuchała każdej bzdury, którą chciał jej przekazać, cierpliwie znosiła, gdy ją obrażał, chociaż gdy stali twarzą w twarz, mówił półżartem. No i dlaczego nie wyszło?!
Wszyscy mówili jej, że jest między nimi chemia. W to też wierzyła. Choć czasem tej wiary brakowało– wtedy myślała, że uda jej się odepchnąć od siebie to uczucie. Ale nigdy się nie udawało. Bo wtedy znów się spotykali. A on znów wykonywał jakiś subtelny gest, który równocześnie doprowadzał ją na wyżyny szczęścia i sprawiał, że w nocy płakała z bólu, siedząc po turecku w ciemności swego pokoju.
Pojedyncza łza spływa po policzku Wiktorii. Z głośnika płyną pierwsze wersy piosenki happysadu- „Wszystko jedno”. Bo miało, miało być tak pięknie! Miało nie wiać im w oczy! I marzyła o tym, że kiedyś ktoś zaśpiewa im „Sto lat”. A co zostało? Modlitwa. Prośby do Boga, by pozwolił jej spróbować jeszcze raz. Jeszcze raz pokochać kogoś tak, jak kochała Łukasza.
– Ogarnij się, Wiki– mruczy do siebie. Przesuwa kursor na krzyżyk w prawym górnym rogu okienka, w którym ma otwartego Facebooka, ale w ostatniej chwili wycofuje się. To za silne. Od wielu miesięcy jej FB i gadu– gadu zawsze są włączone, a ona zawsze jest dostępna. Cały czas się łudzi, że Łukasz może jej potrzebować, choć nigdy dotąd to się nie zdarzyło. Dziewczyna przesuwa kursor na ikonę minimalizowania i sprawdza komunikator. Po nim najłatwiej może określić nastrój Łukasza. Jego kontakt nie jest na liście dostępnych, ale w opisie ma cytat z piosenki i Wiktoria już wie, że jest niewidoczny. A więc pewnie ma zły humor, jest zdołowany, słucha jakiejś melancholijnej muzyki… Po prostu źle mu z samym sobą.
Przez kilka sekund serce Wiki ściska się boleśnie, a w żołądku robi się supeł. Zawsze gdy wie, że Łukasz jest niedostępny i nie ma ochoty z nikim rozmawiać, mimowolnie się o niego boi. Samobójca na zawsze pozostaje samobójcą.
Mam paranoję, przemyka jej przez głowę. Tak, to zdecydowanie dobre określenie na jej stan. Paranoiczka. Głupia, zakochana paranoiczka… Zwykle takie samokrytyczne myśli wywołują uśmiech na jej twarzy. Ma dużo dystansu do siebie i nieraz w trudnych chwilach ratuje ją to przed jakimś desperackim krokiem. Tym razem jednak jakoś nie działa.
– Masz paranoję, Wika– mówi na głos.– I na dodatek gadasz do siebie– dodaje.
Dziewczyna wybiera z paska otwartych programów odtwarzacz muzyki i wybiera utwór. Do nastroju pasuje jej „Kryzysowa narzeczona” Lady Pank. Co prawda Łukasz też uwielbia tę piosenkę, ale to nie boli już Wiki tak, jak wcześniej. Bardziej dotykają ją wspomnienia związane z tym utworem.
Ponownie otwiera okienko Facebooka i spogląda w zamyśleniu na zdjęcie profilowe Łukasza. Jego spojrzenie spod brązowej grzywki jest przepraszająco– pytające, rozczula ją, jak zwykle. Za każdym razem, gdy na nie spogląda, ma wrażenie, że to zdjęcie jest tylko dla niej, by ją przeprosić za wszystko, co się stało, za złudną nadzieję. Wydaje jej się niemal, że inni widzą odmienny portret chłopaka. Tak jak tylko ona widziała– a może sądziła, że widzi?– jego prawdziwą twarz.
Piosenka w odtwarzaczu zmienia się. Krótkie akordy zagrane na gitarze wystarczają do zidentyfikowania utworu. „Nad przepaścią” Braci. I nagle, chociaż dziewczyna próbuje to powstrzymać, znów cofa się do tamtych dni, dni w których było dobrze…
***
Lipiec 2012
– O mateczko! Kocham tę piosenkę!– wrzeszczy Łukasz, nie zwracając uwagi na to, że znajdują się w miejscu jak najbardziej publicznym.
– Świetnie, ale nie drzyj się– syknęła Martyna. Przyjaciel rzucił jej przekorne spojrzenie i puścił ukradkiem oczko do Wiki. Wziął głęboki wdech i ryknął:
– Czy jest jeszcze coś, co mogłoby dziś na czas zawrócić nas, zmienić zdarzeń bieg!…– kobieta wchodząca do sklepu spojrzała dziwnie na ich trójkę. Wika zaniosła się śmiechem, Łukasz rozpromienił się. Martyna rzuciła im spojrzenie spode łba.
– Jesteście okropni– powiedziała.
– Wiemy!– odpowiedzieli równo. Wymienili spojrzenia i uśmiech Wiki lekko przygasł. Wzrok Łukasza był taki ciepły… w jego oczach błyskały czułe iskierki. Dziewczyna speszyła się, jednak to chłopak pierwszy uciekł spojrzeniem. Na jego ustach wciąż błąkał się lekki uśmiech. Łukasz uniósł szklaną butelkę z sokiem i wypił pozostałą resztkę. Wyrzucił pojemnik do stojącego pod drzwiami sklepu kontenera i wyjął paczkę papierosów z kieszeni.
Wiktoria oparła się biodrem o swój rower i patrzyła w zamyśleniu na Łukasza i Martynę. Jedno z nich znała od paru tygodni, drugie od zawsze. Jednak to chłopak był bliższy jej sercu.
Poznali się właśnie dzięki Martynie. Wika przyjaźniła się z nią od podstawówki, chociaż nie chodziły do jednej szkoły. Mieszkały jednak dość blisko siebie i w miarę możliwości spędzały razem wolny czas. Łukasz był w klasie z Martyną i był jej najbliższym przyjacielem. Wszyscy robili z nich parę, ale oni byli jak brat i siostra– kochali się platonicznie. System tej braterskiej miłości przetrwał szkołę podstawową, gimnazjum i pierwszy rok w liceach całej trójki. W wakacje przed rozpoczęciem drugiej klasy, Martyna postanowiła wreszcie bliżej zapoznać przyjaciół. I być może popełniła tym samym katastrofalny błąd.
Wika bowiem zakochała się w Łukaszu. Być może nie od pierwszego wejrzenia, ale wystarczyło kilka godzin razem– i dziewczyna straciła głowę. Miała jednak na tyle rozumu, by trzymać swoje uczucia w tajemnicy. Dzięki temu bez skrępowania mogła spędzać czas z Łukaszem, czasem nawet on nalegał na jej towarzystwo. Tak jak właśnie tego lipcowego dnia.
Cała trójka wraz z początkiem wakacji wybyła ze swoich rodzinnych domów. Martyna była na obozie plastycznym, Łukasz– w górach, a Wiki odwiedzała koleżankę kilkaset kilometrów dalej. Jednak gdy tylko cała trójka znów znalazła się w domu, Martyna wyciągnęła przyjaciół na rajd rowerowy. Właściwie był to rajd tylko z nazwy– po dotarciu pod najbliższy sklep spożywczy, organizatorka odmówiła jazdy. Łukasz nalegał, by wybrali się dalej, Wice było wszystko jedno, ale Martyna uparła się. Kompromisowo ustalili, że zatrzymają się na lody, a potem ruszą dalej.
– No, jedziemy?– Martyna wyrzuciła do śmietnika patyczek po zjedzonym lodzie. Wika spojrzała na nią półprzytomnie, wyrwana z zamyślenia.
– Teraz?! Musisz poczekać. Z fajką w zębach nigdzie nie jadę– warknął Łukasz. Jego przyjaciółka wywróciła demonstracyjnie oczami. Chłopak posłał jej całuska. Wykrzywiła się w odpowiedzi. Wiki obserwowała ich z uśmiechem. Bawiły ją te ciągłe przekomarzania. Ileż by dała, by to z nią Łukasz żartował tak swobodnie! Rozmawiali luźno i nie czuli wobec siebie skrępowania, ale chłopak bez słów wyznaczał granice, których nie przekraczali.
Wreszcie Łukasz wypuścił z ust ostatni obłok dymu, upuścił peta i zgniótł go butem.
– Tego nie było, jakby co– rzucił półgłosem. Chwycił rower i wskoczył na niego. Zanim dziewczyny zdążyły się ruszyć, on wyprzedzał je już o kilkanaście metrów.
– Wieczny dzieciak– prychnęła Martyna. Ona była najbardziej odpowiedzialna i dorosła psychicznie z całej trójki. Wika i Łukasz właściwie niewiele jej ustępowali, jednak dziewczyna głupiała w obecności kolegi, a on przy nich obu pozwalał sobie na więcej luzu.
Właśnie takim znała go Wiktoria. Wyluzowanym, z papierosem w ustach. Nie potrafiła uwierzyć, gdy Martyna powiedziała jej, że chłopak ma za sobą ciężkie przeżycia. Pod koniec gimnazjum wpadł w depresję. Podejmował nieudane próby samobójcze, czego widocznym wciąż śladem były cienkie, jasne blizny na jego rękach. Wika pilnowała się, by nie mówić przy nim o psychiatrach, zakładach zamkniętych i odbieraniu sobie życia. Kilkukrotnie zdarzyło jej się w żartach nazwać kumpla wariatem, i zawsze miała wrażenie, że Łukasz w takich chwilach spoglądał na nią z wyrzutem, a później przez dłuższą chwilę był wyraźnie przygaszony. W takich radosnych chwilach, jak ten lipcowy wieczór, przeszłość chłopaka wydawała się być zmyśloną bajką.
– Nie marudź. Jest lato, ciepło, fajnie… Ścigamy się?– Wiki wyszczerzyła zęby do koleżanki. Martyna westchnęła ciężko w odpowiedzi.
– Goń go, jeśli chcesz. Dogonię was jak się zmęczycie– wymigała się. Kondycja fizyczna nie była jej mocną stroną. Wika nie odpowiedziała, ale skorzystała z pozwolenia przyjaciółki i rzuciła się w pogoń za Łukaszem. Chociaż sportowiec był z niej żaden, szybko dogoniła chłopaka. Jechali obok siebie w milczeniu. Dziewczyna odwróciła się przez ramię i zauważyła Martynę dobre kilkanaście metrów w tyle.
Nie powiedzieli do siebie ani słowa, ale Wika czuła, że Łukasz dobrze odnajduje się w jej towarzystwie. Cisza im nie ciążyła, wręcz przeciwnie. Ona miała przy nim ciężkie do wyjaśnienia poczucie bezpieczeństwa. Wystarczyło, że co kilka chwil spojrzała na niego– brązowe, rozwichrzone włosy, kraciasta bluza… Jego twarz była złota w promieniach słońca, chylącego się ku zachodowi.
Minęło ich kilka aut i samotny rowerzysta. Wszyscy patrzyli na nich– a przynajmniej tak się zdawało Wiktorii. Co widzieli? Pewnie zakochaną parę, przystojnego chłopaka i ładną dziewczynę, którzy wybrali się na wycieczkę. Ciekawe, pomyślała rozbawiona Wika, jak mało ludzie o sobie wiedzą. Tyle ludzkich historii, dramatów i komedii, dzieje się dokoła, ale nikt nigdy nie zagłębi się pod dostępną dla wszystkich warstwę pozorów.
– No i jak jeździsz, baranie?!– zirytował się Łukasz, gdy pojedynczy samochód ciężarowy zmusił ich niemal do kąpieli w błotnistym rowie. Wiktoria obejrzała się ponownie, trochę zaniepokojona.
– Może jednak zaczekajmy na Martynę?– poprosiła niepewnie.
– Poradzi sobie– odpowiedział krótko. Spojrzał na nią kątem oka.– A co, znudziło ci się moje towarzystwo?– zareagowała na te słowa krzywym uśmiechem. Nim zdążyła coś dodać, Łukasz westchnął i rzucił:– Patrz, następny baran jedzie!– po czym wyprzedził ją o kilka metrów. Zbyt onieśmielona, żeby go dogonić, ale też nie mając dużej ochoty na towarzystwo nieco obrażonej Martyny, dziewczyna jechała w mniej więcej równej odległości od obojga. I w tym stanie rzeczy dotrwali do miejsca, w którym ich wspólna podróż się kończyła– zjazdu do miejscowości, w której mieszkała Martyna. Łukasz i Wika dojechali tam pierwsi i zatrzymali się w oczekiwaniu na przyjaciółkę.
– No nareszcie raczyliście zaczekać– warknęła. Jej klatka piersiowa unosiła się szybko, gdy próbowała złapać oddech.
– Sama kazałaś mi jechać– Wiki posłała przyjaciółce przepraszający uśmiech. Łukasz tylko prychnął.
– Masz coś we włosach– rzucił mimochodem. Wyciągnął rękę i wyplątał z rozpuszczonych loków Wiki niewielkiego robaczka, którego ciężko było dostrzec w zapadającym zmierzchu. Dziewczyna zamarła. Martyna spojrzała na nich, zdumiona.
– Łukasz, możemy pogadać jeszcze chwilkę?– spytała.
– Czuję się spławiona– prychnęła Wika. Pożegnała się z przyjaciółką i ruszyła wolno przed siebie. Czuła, że palą ją policzki od nagłego przejawu czułości Łukasza. Opuściła lekko głowę, by chłodny– bo słońce już zaszło– wiatr osmagał jej policzki. Nie podziałało. Miała wrażenie, że jej twarz dorównuje kolorem czerwonej koszulce, którą miała na sobie.
– Wiktorio. Wiktorio! Możesz na mnie zaczekać?!– usłyszała za plecami. Zwolniła, nie oglądając się. Mało kto zwracał się do niej pełnym imieniem, a wśród najbliższych znajomych wręcz nie było nikogo takiego.
– Już myślałem, że ode mnie bezczelnie uciekasz– odezwał się Łukasz tuż obok niej.
– Od ciebie? Gdzieżbym śmiała!– odpowiedziała niezgodnie z prawdą. Właściwie to chciała uciec od chłopaka, by nie widział jej speszenia. No i była pewna, że on nie ma już ochoty na jej towarzystwo. Jak widać, pomyliła się– chłopak jechał, niemal ocierając się o nią ramieniem. Słyszała jego równy, nieznacznie tylko przyspieszony oddech. Z każdą chwilą mocniej czuła, że uwielbia, gdy on jest tak blisko.
Niestety, każda droga ma swój kres. Ta nie była wyjątkiem. Zbliżali się do końcowego zakrętu z dużą szybkością. Serce Wiki trzepotało się rozpaczliwie. Czy on każe jej się zatrzymać? Porozmawiają jeszcze chwilę? Dziewczyna nerwowo zacisnęła palce na kierownicy.
– No, to cześć– rzucił chłopak, uśmiechając się. Odbił w prawo i zniknął za zakrętem.
Umarłam, pomyślała Wika. Głupia romantyczka, jak zwykle spodziewała się, że kumpel będzie wobec niej księciem z bajki.
Westchnęła, wciągając głęboko do płuc letnie powietrze. Mimo tego ostatniego zagrania Łukasza, cały wieczór był dla niej szczęśliwy jak rzadko który. A że nie umiał się z nią pożegnać tak, jak by chciała? Cóż, do następnego razu…
I to by było na tyle ^^ Dziękuję za uwagę.
Lipiec 2012
– O mateczko! Kocham tę piosenkę!– wrzeszczy Łukasz, nie zwracając uwagi na to, że znajdują się w miejscu jak najbardziej publicznym.
– Świetnie, ale nie drzyj się– syknęła Martyna. Przyjaciel rzucił jej przekorne spojrzenie i puścił ukradkiem oczko do Wiki. Wziął głęboki wdech i ryknął:
– Czy jest jeszcze coś, co mogłoby dziś na czas zawrócić nas, zmienić zdarzeń bieg!…– kobieta wchodząca do sklepu spojrzała dziwnie na ich trójkę. Wika zaniosła się śmiechem, Łukasz rozpromienił się. Martyna rzuciła im spojrzenie spode łba.
– Jesteście okropni– powiedziała.
– Wiemy!– odpowiedzieli równo. Wymienili spojrzenia i uśmiech Wiki lekko przygasł. Wzrok Łukasza był taki ciepły… w jego oczach błyskały czułe iskierki. Dziewczyna speszyła się, jednak to chłopak pierwszy uciekł spojrzeniem. Na jego ustach wciąż błąkał się lekki uśmiech. Łukasz uniósł szklaną butelkę z sokiem i wypił pozostałą resztkę. Wyrzucił pojemnik do stojącego pod drzwiami sklepu kontenera i wyjął paczkę papierosów z kieszeni.
Wiktoria oparła się biodrem o swój rower i patrzyła w zamyśleniu na Łukasza i Martynę. Jedno z nich znała od paru tygodni, drugie od zawsze. Jednak to chłopak był bliższy jej sercu.
Poznali się właśnie dzięki Martynie. Wika przyjaźniła się z nią od podstawówki, chociaż nie chodziły do jednej szkoły. Mieszkały jednak dość blisko siebie i w miarę możliwości spędzały razem wolny czas. Łukasz był w klasie z Martyną i był jej najbliższym przyjacielem. Wszyscy robili z nich parę, ale oni byli jak brat i siostra– kochali się platonicznie. System tej braterskiej miłości przetrwał szkołę podstawową, gimnazjum i pierwszy rok w liceach całej trójki. W wakacje przed rozpoczęciem drugiej klasy, Martyna postanowiła wreszcie bliżej zapoznać przyjaciół. I być może popełniła tym samym katastrofalny błąd.
Wika bowiem zakochała się w Łukaszu. Być może nie od pierwszego wejrzenia, ale wystarczyło kilka godzin razem– i dziewczyna straciła głowę. Miała jednak na tyle rozumu, by trzymać swoje uczucia w tajemnicy. Dzięki temu bez skrępowania mogła spędzać czas z Łukaszem, czasem nawet on nalegał na jej towarzystwo. Tak jak właśnie tego lipcowego dnia.
Cała trójka wraz z początkiem wakacji wybyła ze swoich rodzinnych domów. Martyna była na obozie plastycznym, Łukasz– w górach, a Wiki odwiedzała koleżankę kilkaset kilometrów dalej. Jednak gdy tylko cała trójka znów znalazła się w domu, Martyna wyciągnęła przyjaciół na rajd rowerowy. Właściwie był to rajd tylko z nazwy– po dotarciu pod najbliższy sklep spożywczy, organizatorka odmówiła jazdy. Łukasz nalegał, by wybrali się dalej, Wice było wszystko jedno, ale Martyna uparła się. Kompromisowo ustalili, że zatrzymają się na lody, a potem ruszą dalej.
– No, jedziemy?– Martyna wyrzuciła do śmietnika patyczek po zjedzonym lodzie. Wika spojrzała na nią półprzytomnie, wyrwana z zamyślenia.
– Teraz?! Musisz poczekać. Z fajką w zębach nigdzie nie jadę– warknął Łukasz. Jego przyjaciółka wywróciła demonstracyjnie oczami. Chłopak posłał jej całuska. Wykrzywiła się w odpowiedzi. Wiki obserwowała ich z uśmiechem. Bawiły ją te ciągłe przekomarzania. Ileż by dała, by to z nią Łukasz żartował tak swobodnie! Rozmawiali luźno i nie czuli wobec siebie skrępowania, ale chłopak bez słów wyznaczał granice, których nie przekraczali.
Wreszcie Łukasz wypuścił z ust ostatni obłok dymu, upuścił peta i zgniótł go butem.
– Tego nie było, jakby co– rzucił półgłosem. Chwycił rower i wskoczył na niego. Zanim dziewczyny zdążyły się ruszyć, on wyprzedzał je już o kilkanaście metrów.
– Wieczny dzieciak– prychnęła Martyna. Ona była najbardziej odpowiedzialna i dorosła psychicznie z całej trójki. Wika i Łukasz właściwie niewiele jej ustępowali, jednak dziewczyna głupiała w obecności kolegi, a on przy nich obu pozwalał sobie na więcej luzu.
Właśnie takim znała go Wiktoria. Wyluzowanym, z papierosem w ustach. Nie potrafiła uwierzyć, gdy Martyna powiedziała jej, że chłopak ma za sobą ciężkie przeżycia. Pod koniec gimnazjum wpadł w depresję. Podejmował nieudane próby samobójcze, czego widocznym wciąż śladem były cienkie, jasne blizny na jego rękach. Wika pilnowała się, by nie mówić przy nim o psychiatrach, zakładach zamkniętych i odbieraniu sobie życia. Kilkukrotnie zdarzyło jej się w żartach nazwać kumpla wariatem, i zawsze miała wrażenie, że Łukasz w takich chwilach spoglądał na nią z wyrzutem, a później przez dłuższą chwilę był wyraźnie przygaszony. W takich radosnych chwilach, jak ten lipcowy wieczór, przeszłość chłopaka wydawała się być zmyśloną bajką.
– Nie marudź. Jest lato, ciepło, fajnie… Ścigamy się?– Wiki wyszczerzyła zęby do koleżanki. Martyna westchnęła ciężko w odpowiedzi.
– Goń go, jeśli chcesz. Dogonię was jak się zmęczycie– wymigała się. Kondycja fizyczna nie była jej mocną stroną. Wika nie odpowiedziała, ale skorzystała z pozwolenia przyjaciółki i rzuciła się w pogoń za Łukaszem. Chociaż sportowiec był z niej żaden, szybko dogoniła chłopaka. Jechali obok siebie w milczeniu. Dziewczyna odwróciła się przez ramię i zauważyła Martynę dobre kilkanaście metrów w tyle.
Nie powiedzieli do siebie ani słowa, ale Wika czuła, że Łukasz dobrze odnajduje się w jej towarzystwie. Cisza im nie ciążyła, wręcz przeciwnie. Ona miała przy nim ciężkie do wyjaśnienia poczucie bezpieczeństwa. Wystarczyło, że co kilka chwil spojrzała na niego– brązowe, rozwichrzone włosy, kraciasta bluza… Jego twarz była złota w promieniach słońca, chylącego się ku zachodowi.
Minęło ich kilka aut i samotny rowerzysta. Wszyscy patrzyli na nich– a przynajmniej tak się zdawało Wiktorii. Co widzieli? Pewnie zakochaną parę, przystojnego chłopaka i ładną dziewczynę, którzy wybrali się na wycieczkę. Ciekawe, pomyślała rozbawiona Wika, jak mało ludzie o sobie wiedzą. Tyle ludzkich historii, dramatów i komedii, dzieje się dokoła, ale nikt nigdy nie zagłębi się pod dostępną dla wszystkich warstwę pozorów.
– No i jak jeździsz, baranie?!– zirytował się Łukasz, gdy pojedynczy samochód ciężarowy zmusił ich niemal do kąpieli w błotnistym rowie. Wiktoria obejrzała się ponownie, trochę zaniepokojona.
– Może jednak zaczekajmy na Martynę?– poprosiła niepewnie.
– Poradzi sobie– odpowiedział krótko. Spojrzał na nią kątem oka.– A co, znudziło ci się moje towarzystwo?– zareagowała na te słowa krzywym uśmiechem. Nim zdążyła coś dodać, Łukasz westchnął i rzucił:– Patrz, następny baran jedzie!– po czym wyprzedził ją o kilka metrów. Zbyt onieśmielona, żeby go dogonić, ale też nie mając dużej ochoty na towarzystwo nieco obrażonej Martyny, dziewczyna jechała w mniej więcej równej odległości od obojga. I w tym stanie rzeczy dotrwali do miejsca, w którym ich wspólna podróż się kończyła– zjazdu do miejscowości, w której mieszkała Martyna. Łukasz i Wika dojechali tam pierwsi i zatrzymali się w oczekiwaniu na przyjaciółkę.
– No nareszcie raczyliście zaczekać– warknęła. Jej klatka piersiowa unosiła się szybko, gdy próbowała złapać oddech.
– Sama kazałaś mi jechać– Wiki posłała przyjaciółce przepraszający uśmiech. Łukasz tylko prychnął.
– Masz coś we włosach– rzucił mimochodem. Wyciągnął rękę i wyplątał z rozpuszczonych loków Wiki niewielkiego robaczka, którego ciężko było dostrzec w zapadającym zmierzchu. Dziewczyna zamarła. Martyna spojrzała na nich, zdumiona.
– Łukasz, możemy pogadać jeszcze chwilkę?– spytała.
– Czuję się spławiona– prychnęła Wika. Pożegnała się z przyjaciółką i ruszyła wolno przed siebie. Czuła, że palą ją policzki od nagłego przejawu czułości Łukasza. Opuściła lekko głowę, by chłodny– bo słońce już zaszło– wiatr osmagał jej policzki. Nie podziałało. Miała wrażenie, że jej twarz dorównuje kolorem czerwonej koszulce, którą miała na sobie.
– Wiktorio. Wiktorio! Możesz na mnie zaczekać?!– usłyszała za plecami. Zwolniła, nie oglądając się. Mało kto zwracał się do niej pełnym imieniem, a wśród najbliższych znajomych wręcz nie było nikogo takiego.
– Już myślałem, że ode mnie bezczelnie uciekasz– odezwał się Łukasz tuż obok niej.
– Od ciebie? Gdzieżbym śmiała!– odpowiedziała niezgodnie z prawdą. Właściwie to chciała uciec od chłopaka, by nie widział jej speszenia. No i była pewna, że on nie ma już ochoty na jej towarzystwo. Jak widać, pomyliła się– chłopak jechał, niemal ocierając się o nią ramieniem. Słyszała jego równy, nieznacznie tylko przyspieszony oddech. Z każdą chwilą mocniej czuła, że uwielbia, gdy on jest tak blisko.
Niestety, każda droga ma swój kres. Ta nie była wyjątkiem. Zbliżali się do końcowego zakrętu z dużą szybkością. Serce Wiki trzepotało się rozpaczliwie. Czy on każe jej się zatrzymać? Porozmawiają jeszcze chwilę? Dziewczyna nerwowo zacisnęła palce na kierownicy.
– No, to cześć– rzucił chłopak, uśmiechając się. Odbił w prawo i zniknął za zakrętem.
Umarłam, pomyślała Wika. Głupia romantyczka, jak zwykle spodziewała się, że kumpel będzie wobec niej księciem z bajki.
Westchnęła, wciągając głęboko do płuc letnie powietrze. Mimo tego ostatniego zagrania Łukasza, cały wieczór był dla niej szczęśliwy jak rzadko który. A że nie umiał się z nią pożegnać tak, jak by chciała? Cóż, do następnego razu…
***
Październik 2012
Piosenka wybrzmiewa do końca.
Wika wypuszcza powietrze z płuc i ociera łzy wierzchem dłoni. Spowodowane są w
połowie katarem, a w połowie filmem– jej ukochanym „Skazanym na bluesa”. Za każdym razem płakała.
Pociągnęła nosem i sięgnęła po
chusteczkę. Przeziębienie właściwie już jej przeszło, został tylko ten
irytujący katar. Osuszyła zmaltretowany nos i spojrzała tęsknie na swoje łóżko.
Planowała zrobić jeszcze kilka rzeczy, ale była padnięta. Ostatnie dwa dni
przespała, zrzucając wszystko na chorobę. W efekcie o godzinie 21:20– a ta
właśnie wybiła– nie marzyła o niczym prócz pójścia spać. Wyłączyła więc
komputer i zabrała się za poszukiwania piżamy.
Była już w drodze do łazienki,
gdy usłyszała dzwonek swojego telefonu.
– Kogo nosi?– mruknęła do
siebie.– Może Łukasza– uśmiechnęła się pod nosem. Że też jeszcze w to wierzy!
Wzięła telefon z biurka i
rzuciła krótkie spojrzenie na ekran. Gdy do jej zmęczonego mózgu dotarło, kto
dzwoni, niemal upuściła komórkę. Imię Łukasz i uśmiechnięta buzia pojawiały się
i gasły, gdy wybrzmiewały kolejne sygnały. Tysiące myśli przebiegało Wice przez
głowę. Czy to możliwe, żeby on naprawdę do niej dzwonił, by porozmawiać? Nie,
to nierealne. To pewnie Martyna zabrała mu telefon i dzwoni do niej, bo sama
jest spłukana.
– Halo– odezwała się pewnie.
Nastawiona na to, że usłyszy po drugiej stronie przyjaciółkę, niemal usiadła,
gdy odezwał się męski głos.
– Cześć, Wiki– powiedział
Łukasz, przeciągając samogłoski w jej imieniu. Dziewczyna poczuła swoje serce
gdzieś w okolicy przełyku.
– Cześć– odpowiedziała słodkim
głosem. Ledwie słyszała samą siebie, za to chłopaka w słuchawce– wręcz
przeciwnie.
– Słuchaj, jesteś w swojej
willi?– spytał. Zmarszczyła brwi.
– Co masz na myśli?
– Czy jesteś w domu.
– No a gdzie mam być? Jest wpół
do dziesiątej!
– Dwudziesta pierwsza
dwadzieścia dziewięć– sprostował.– Bo jest taka sprawa, że jestem pod twoją
posesją.
– Że co?– spytała głupawo.
– No, jestem pod twoim domem. Jeśli
chcesz, to wyjrzyj przez okno, przekonasz się, że mówię prawdę– nim skończył
mówić, ona już podbiegała do okna. Przezornie nie zapaliła światła na
korytarzu, by jej sylwetka nie odcinała się na jasnym tle. Był tam! Poznałaby
wszędzie tę postać. Ciemny kształt opierał się o latarnię uliczną, trzymając rękę
przy uchu. Widziała go wyraźnie na tle bieli śniegu, który spadł w tym roku
wyjątkowo wcześnie.
– Wyjdziesz?– spytał.
– Daj mi pięć minut– poprosiła
spontanicznie.
– Czyli wyjdziesz? Naprawdę?–
ucieszył się.– No to czekam– i zerwał połączenie. Wika poczuła, że wstępują w
nią nowe siły. Rzuciła się z powrotem do swojego pokoju. Na zewnątrz było
zimno, panował kilkustopniowy mróz, więc dziewczyna chwyciła przewieszone przez
poręcz krzesła spodnie w intensywnym, czerwonym kolorze. Wciągnęła je na
legginsy, w których chodziła po domu i jednym ruchem zapięła dwa guziki. Zdjęła
czarną, sztruksową kurtkę z wieszaka i ruszyła biegiem ku drzwiom.
– A ty gdzie?– zatrzymał ją
tata. Westchnęła.
– Muszę wyjść. Na chwilkę,
naprawdę– nerwowo zrobiła krok w kierunku drzwi.
– Zwariowałaś?! Jest wpół do
dziesiątej! Gdzie ty chcesz łazić o tej porze?– spytał ojciec.
– Ktoś na mnie czeka!–
krzyknęła, tracąc nerwy. Serce zamierało jej z przerażenia, że Łukasz mógł już
odejść.
– Kto?
– Martyna!– wrzasnęła pierwsze
imię, które przyszło jej do głowy. Ojciec nie przepadał za jej przyjaciółką,
ale z pewnością będzie przychylniejszy wobec niej niż wobec chłopaka, którego
nie znał.
Mężczyzna westchnął i spojrzał
na córkę. Policzki płonęły jej ogniem, w oczach coś błyszczało– niezdrowe
podekscytowanie albo „tylko” gorączka. Rzucił okiem na zegarek.
– Masz piętnaście minut,
Wiktoria. I ani chwili dłużej– powiedział stanowczo i odszedł. Jeszcze nim
dotarł do swojego ulubionego miejsca przed telewizorem, jego córka trzasnęła
drzwiami wyjściowymi.
Mroźne powietrze uszczypnęło
Wikę w policzki. Wcisnęła telefon do kieszeni i w miarę wolnym krokiem pokonała
podjazd. Usiłowała wyglądać tak, jakby jej wcale nie zależało i jakby nie miała
ochoty rzucić się chłopakowi w ramiona.
Stał w tym samym miejscu, w
którym widziała go przez okno. Nie zmienił nawet pozycji. Dopiero, gdy ją
zobaczył, wyprostował się i rozłożył ręce. Objęła go, może ciut zbyt mocno, ale
nie widziała go tyle czasu, że tęsknota niemal fizycznie bolała. Chłopak jednak
odsunął się, jak na jej gust– zdecydowanie za wcześnie. Wika pociągnęła nosem.
– Jesteś chora?– spytał.
– Trochę– przyznała niechętnie.
– Do domu po czapkę, ale już–
rozkazał z uśmiechem.– Patrz, ja mam– wskazał na swoją głowę.
– Widzę– odpowiedziała tylko.
Łukasz patrzył na nią spod grzywki. Klęła na siebie w duchu, że jak zwykle nie
wzięła okularów. Nie miała pojęcia, co maluje się w oczach chłopaka, zresztą–
cała jego twarz była dla niej trochę zamazana. Światło latarni, odbijające się
od śniegu, sprawiało, że niewiele widziała.
– Oj, Wika– powiedział nagle–
stęskniłem się za tobą, wiesz?– dodał czule. Nagle, sama nie wiedziała jak,
znalazła się w jego ramionach. Trzymał ją pewnie, więc nie czuła ciężaru
swojego ciała, mimo że stała na palcach, by go dosięgnąć.
Było jej ciepło, mimo mrozu.
Czarny, flauszowy płaszcz Łukasza pachniał jego perfumami. Nagle Wika poczuła,
że klatka piersiowa chłopaka porusza się– nucił cicho. Z początku nie wyłapała
słów. Dopiero po chwili je usłyszała.
– Ale zanim pójdę, chciałbym
powiedzieć ci, że… Miłość to nie pluszowy miś ani kwiaty…– czy tylko jej się
zdawało, czy on specjalnie szeptał jej do ucha?
Uznała, że ich uścisk nieco się
przeciąga, ale nie odsunęła się. Jedynie westchnęła. Łukasz odczuł jej ruch.
– Coś się stało?– spytał,
wypuszczając ją z objęć.
– Tak– odpowiedziała, unikając
jego wzroku.
– Ktoś cię zranił? Chłopak?–
dopytywał się dalej. Skinęła głową.– Nie martw się, Wiki. Faceci to świnie–
pogłaskał ją po głowie z ojcowskim uśmieszkiem. Oj, przemknęło jej przez głowę.
Gdybyś wiedział, o kim mówisz, staranniej dobierałbyś słowa!
– Nie wszyscy. Są jeszcze osły i
barany– rzuciła kwaśno. Łukasz uśmiechnął się.
– Nie bądź taka zgorzkniała,
masz siedemnaście lat!
– Ty też.
– Ja się nie liczę– prychnął.
Wika potrząsnęła głową.
– Nie rozumiem cię– powiedziała
krótko. Łukasz wybuchnął szczerym, wesołym śmiechem.
– Jak większość, kochana. Jak
większość. Świat jest dziwny, ale to dobrze, bo się nie wyróżniamy– przez kilka
sekund jego twarz stężała w dziwnym grymasie. Nagle Wika przypomniała sobie o
jego chorobie i próbach samobójczych. W tym mroku, rozświetlanym słabym
światłem latarni i bielą śniegu, w milczeniu przerywanym jedynie szumem aut, na
tyle dalekim, że niemal były częścią ciszy– łatwiej było jej uwierzyć w
historie z przeszłości Łukasza. Przeszedł ją dreszcz i zagadnęła szybko, by
rozładować atmosferę.
– Jeśli już o dziwactwie mowa…
Co ty właściwie robisz pod moim domem o tej porze?!
– Chciałem się z tobą zobaczyć–
odpowiedział tonem stwierdzenia oczywistości.
– Po prostu… stęskniłeś
się?– pokręciła głową, niedowierzając
jego słowom. Pokiwał gorliwie głową. Wika była w szoku.
– Wiesz, ja…– zaczął Łukasz, ale
urwał.– Nic, nieważne– zakończył kulawo. Wika uniosła brwi, ale nie zapytała.
Znała go już na tyle, by wiedzieć, że jeśli nie chce czegoś powiedzieć, wołami
się z niego nie wyciągnie. Zamilkli więc.
– Był taki czas, że miałem
złamane serce– podjął dopiero po chwili.– Wtedy, kiedy się poznaliśmy… To był
pewien koniec w moim życiu. Z dziewczyną, która wtedy była dla mnie ważna,
skrzywdziliśmy się nawzajem. Ale…
– Ale co?
– Ale pojawił się ktoś, dzięki
komu udało mi się otrzeć te metaforyczne łzy. Całe szczęście, bo nie wiem, jak
to mogłoby się skończyć. Może znowu wróciłaby depresja i tamta niechęć do
życia, nie wiem. Mam tylko nadzieję, że w twoim przypadku również pojawi się
ktoś taki. Być może już się pojawił, choć o tym nie wiesz, nie zdajesz sobie z
tego sprawy.
– Może…– szepnęła Wika. Nagle
zrobiło jej się gorąco i poczuła, że stoi niepokojąco zbyt blisko Łukasza.
Rumieniec wpełzł jej na policzki, a oddech niebezpiecznie przyspieszył. Nagle
zorientowała się, że ich twarze dzielą centymetry. Nim jednak zdążyli je
pokonać, telefon w jej kieszeni zawibrował. Dzwonił ojciec. Westchnęła,
odbierając.
– Tak, wiem, piętnaście minut.
Już idę– rzuciła i wcisnęła czerwoną słuchawkę. Łukasz patrzył na nią, wyraźnie
speszony, co było widoczne nawet przy tak beznadziejnym świetle. Zaczął prószyć
śnieg.
– No to… ja się chyba będę
zbierał– powiedział niepewnie. Westchnęła ze smutkiem.
– Chyba musisz– przyznała.– Wolę
nie prowokować szlabanu– stali jednak oboje bez ruchu. Płatki padającego śniegu
były coraz większe i opadały gęściej. Kilka osiadło na rzęsach i policzkach
Wiktorii, rozmywając jej i tak słabą ostrość widzenia. Podniosła rękę, by je
zetrzeć, ale Łukasz był szybszy. Chłodna dłoń o długich palcach musnęła kości
policzkowe Wiktorii, usuwając szybko topniejące śnieżynki z jej twarzy. Łukasz
zatrzymał rękę na jej policzku, by zdjąć ją dopiero po kilku sekundach. Znów
patrzyli na siebie bez słowa.
– No to cześć– powiedział w
końcu chłopak. Wika uśmiechnęła się lekko, bo średnio do niej docierały jego
słowa. Czuła się tak, jakby wisiała kilka metrów nad ziemią, a może nawet nad
niebem. A wtedy Łukasz zrobił kolejną rzecz, której się nie spodziewała. Objął
ją mocno na pożegnanie, jak zwykle, lecz gdy się odsunęła, pochylił się i
pocałował ją w policzek, milimetry w bok od ust. Nim zdążyła zareagować, wbił
ręce w kieszenie płaszcza i odszedł szybkim krokiem w kierunku swojego domu.
Wika przez chwilę patrzyła na
jego ciemną sylwetkę, do momentu, gdy zniknął za zakrętem. Nie obejrzał się ani
razu.
Dziewczyna otrząsnęła się. Wyznaczony
jej przez tatę czas dobiegł już końca, musiała wrócić do domu. Sama nie
wiedziała, jakim cudem znalazła się znów w swoim pokoju– wszystko, od czułego
gestu Łukasza, zdawało jej się snem. Jak przez mgłę przypomniała sobie, że
miała w planach kąpiel i pójście spać. Teraz jednak doskonale zdawała sobie
sprawę z tego, że nie zaśnie. Kąpiel zamieniła więc na gorący prysznic, który
trochę przywrócił ją do rzeczywistości.
Umyta, przebrana w piżamę,
wróciła do swojego pokoju. Musiała się komuś wygadać. Najchętniej zadzwoniłaby
do Martyny, jednak wciąż nie poinformowała przyjaciółki o uczuciu do Łukasza.
Wiedziała o tym tylko jedna osoba, najbliższa po Martynie– przyjaciółka
szkolna, Olga. Wika wzięła więc telefon i wybrała numer dziewczyny.
– Cześć– powiedziała, słysząc
odzew po drugiej stronie.
– Nie jest trochę za późno na
telefon?– spytała Ola, wyraźnie rozespana.
– Dopiero wpół do jedenastej.
Jak się dzisiaj przekonałam, to jest młoda pora– prychnęła Wika. Opowiedziała
zaciekawionej przyjaciółce całe zdarzenie sprzed godziny. Gdy skończyła, przez
chwilę obie milczały.
– No i co ja mam ci powiedzieć?
Zakochał się chłopak– powiedziała wreszcie Olga. Wika prychnęła z kpiną.
– Nie wydaje mi się.
– Dlaczego w takim razie
odwiedził cię w twoim domu późnym wieczorem przy kilkunastostopniowym mrozie?
Dlaczego powiedział wprost, że się stęsknił i że w twoim życiu chyba już
pojawiła się osoba, która pomoże ci otrzeć łzy?
– Nie wiem, nie wiem, nie wiem.
Wiem jedno. Nie zakochał się we mnie. Robi najgorszą rzecz, jaką może. Daje mi
nadzieję.
– Straszna z ciebie pesymistka,
Wiki.
– Realistka– odpowiedziała
ponuro Wika. Gdzieś w głębi serca zaczęła kiełkować jej nadzieja, że Olga ma
rację i że jest dla Łukasza kimś ważnym, więcej niż koleżanką. Przez chwilę
jeszcze rozmawiała z przyjaciółką, ale zakończyła rozmowę tak szybko, jak tylko
mogła. Zdjęła z półki płytę Manchesteru i ustawiła ją na wybranej piosence.
Zgasiła lampkę. Żałowała trochę, że jej pokój jest po przeciwnej stronie niż
ulica, na której zaledwie godzinę wcześniej stała z Łukaszem. Nie widziała
nawet latarni. Jedynym źródłem światła był księżyc za oknem.
Znów obudziła mnie ta cisza
Kolejny raz bezsenna noc…
Uwielbiała tę piosenkę. Była
masochistką i kochała wszystkie utwory, które wpędzały ją w przygnębienie.
„Berlin lubi deszcz” była w pierwszej dziesiątce, obok „Za szkłem” i „Nad
przepaścią” Braci, „List do M” Dżemu oraz „Nie daj mi odejść” IRY. Tym
bardziej, że każda z tych piosenek kojarzyła jej się z Łukaszem.
Przesłuchała kilkukrotnie utwór
Manchesteru. Pasował idealnie do jej nastroju. Po jakimś czasie uznała jednak,
że przynajmniej spróbuje zasnąć. Wyłączyła więc płytę, zamiast tego wsuwając do
uszu słuchawki od MP3. Wybrała tę samą piosenkę, położyła się na łóżku i
zamknęła oczy. Do snu ukołysał ją cudowny wokal Maćka Tachera.
Ja za każdym razem mocniej
Ja za każdym razem mocniej
Ściskam nasze zdjęcie w dłoniach.
Czas tak łatwo nas pokonał
Nie zostało mi już nic...
***
Sylwester 2012/2013
Czas tak łatwo nas pokonał
Nie zostało mi już nic...
***
Sylwester 2012/2013
Ciastka na blasze wyglądały jak
zastęp mutantów godny „Władcy Pierścieni” Tolkiena. Wika i Martyna spoglądały z
przerażeniem to na nieudany wypiek, to na siebie.
– Zmarnowałyśmy czekoladę–
oświadczyła z przekonaniem ta druga.
– Nie, coś ty– Wika uśmiechnęła
się drapieżnie– nakarmimy tym chłopaków. Faceci są wszystkożerni, nawet się nie
zorientują, że to zakalec.
– Racja– Martynie rozbłysły
oczy. Wiki wyjęła z szafki plastikowe pudełko z błękitną pokrywką i podała je
przyjaciółce.
– Zapakujesz je? Muszę się
ogarnąć– ciągle miała na sobie domowe dżinsy i podkoszulek. Martyna skinęła
głową i zabrała się za przekładanie ciastek z blachy do pudełka. Wika wyszła z
kuchni i szybkim krokiem ruszyła do łazienki. Musiała się spieszyć– Łukasz
mieszkał dobre dwadzieścia minut pieszego marszu od niej, a obiecały, że będą u
niego o 20. Dlatego wcześniej przygotowała sobie ubrania, a teraz musiała tylko
się przebrać, uczesać i umalować. Zajęło jej to tylko kilka minut.
– Gotowe. Możemy lecieć–
oświadczyła, wchodząc do kuchni, gdzie Martyna siedziała przy stole i pisała
SMS. Dziewczyna obrzuciła ją znudzonym spojrzeniem znad telefonu i uśmiechnęła
się.
– Ładnie wyglądasz– pochwaliła.
– Wiem– mruknęła Wika. Włożyła
pudełko z ciastkami do swojej torby i ruszyła do korytarza po płaszcz, czapkę i
szalik. Spojrzała na siebie raz jeszcze w lustrze. Ubrała się na ten wieczór w
dopasowaną bluzkę z czarnej koronki i zielone rurki. Oczy umalowała delikatnie
czarną kredką i tuszem, a włosy spięła w kucyk. Jak dla siebie wyglądała trochę
zbyt przeciętnie, ale musiało jej wystarczyć.
Wyszły na zewnątrz. Martyna
ostrożnie niosła lnianą torbę, w której podzwaniały o siebie wesoło dwie
butelki francuskiego wina, a Wika taszczyła butelkę czerwonej „Heleny” i ich
nieudany wypiek.
– Wiesz– odezwała się Martyna–
cieszę się, że spędzamy razem tego Sylwestra. Do tej pory zawsze musiałam
wybierać, ty czy Łukasz… Fajnie, że się zaprzyjaźniliście. Wreszcie zacznę Nowy
Rok tak, jak zawsze chciałam– uśmiechnęła się. Wiki odpowiedziała tym samym,
ale zdecydowanie gorzej jej to wyszło. Było jej źle, że ciągle– od pół roku!–
nie powiedziała przyjaciółce o swoich uczuciach do Łukasza.
– To miło z jego strony, że w ogóle
mnie zaprosił.
– Żartujesz sobie?! Kiedy na
początku powiedziałaś, że raczej cię nie będzie, przez trzy dni za mną łaził i
pytał, dlaczego! Naprawdę cię lubi.
– Ja jego też– odpowiedziała,
może nieco zbyt żarliwie.– Ale teraz chodźmy szybciej, bo jest za pięć, a
Łukasz nas zabije, jeśli się spóźnimy.
– Zadzwonię do niego, żeby kogoś
po nas wysłał, będzie pewny, że już jesteśmy blisko– Martyna wybrała numer
przyjaciela i rozmawiali przez chwilę. Wika cieszyła się, że idą w całkowitej
ciemności, bo gdy przyjaciółka powiedziała jej o reakcji Łukasza wobec jej
pierwszej odpowiedzi na sylwestrowe zaproszenie, zbladła jak ściana, a po kilku
sekundach poczerwieniała. Nie wiedziała o tym. Chłopak nie pytał o powody jej
decyzji, nie ją. Myślała, że jej obecność jest mu obojętna, choć zaprosił ją
osobiście. Miło było wiedzieć, że jest zupełnie inaczej.
Kilkaset metrów od domu Łukasza
dziewczyny wpadły na jego „posłańców”. Byli to Piotrek i Maciek, koledzy z
liceum chłopaka i Martyny, których Wika również znała.
– Ilu was tam właściwie jest?–
spytała przyjaciółka Wiki, marszcząc brwi.
– Wy, my, Łukasz, Marysia i
dwóch kolegów Maćka– odpowiedział szybko Piotrek, wyjmując z rąk koleżanki
torbę z winem. Wiktoria westchnęła. Cóż, początkowy plan witania Nowego Roku we
troje delikatnie mówiąc, nie wypalił.– Z czego koledzy Maćka są już prawie
całkiem zalani. Jeden gada po hiszpańsku– zachichotał Piotr. Jego kumpel trącił
go łokciem i zabrał Wice jej balast.
Dom Łukasza był jasno
oświetlony. Przez duże, przeszklone drzwi balkonowe widać było kilka postaci.
Wika nie zdążyła dostrzec nic więcej, bo znaleźli się już przy wejściu.
Odruchowo poszukała wzrokiem dzwonka, ale jej towarzysze nie przejmowali się
takimi głupotami– Piotrek po prostu nacisnął klamkę i władowali się do korytarza,
gdzie zostawili okrycia i buty. Wiktoria przełknęła ślinę. Decydujący moment.
– No idź– Maciek bezczelnie
dziabnął ją palcem w plecy. Dziewczyna westchnęła i wspięła się po schodach tuż
za Martyną.
Na ich widok Łukasz z szerokim
uśmiechem wypadł z pokoju. Tuż za nim wyszła stamtąd ciemnowłosa dziewczyna w
krótkiej, czarnej spódniczce i czerwonej bluzce. Wika uznała, że to jest
Marysia– jedna z trzech nieznanych jej dotąd osób na tej imprezie. Podczas, gdy
Łukasz ściskał Martynę na powitanie, czarnowłosa podeszła do niej.
– Maria– rzuciła uprzejmie, acz
bez uśmiechu.
– Wika– odpowiedziała
dziewczyna, celowo zdrabniając swoje imię. Nim zdążyła coś jeszcze dodać,
Łukasz zamknął ją znienacka w swoich objęciach.
– Cieszę się, że jesteś– szepnął
jej ledwo słyszalnie do ucha.– Jestem trochę pijany, więc nie do końca mnie
słuchajcie– powiedział głośniej, wypuszczając Wiktorię z ramion. Skierował się
do jasno oświetlonego pokoju, dając znak, by dziewczyny podążyły za nim.
Zasiadł na honorowym miejscu u szczytu stołu, a Marysia obok niego. Zostały
tylko dwa wolne miejsca. Martyna błyskawicznie wepchnęła Wikę na krzesło obok
Piotrka, a sama usiadła pomiędzy przyjaciółką a ścianą i wydawała się być z
tego powodu całkiem zadowolona.
Impreza, jak zwykle na początku,
była dość drętwa. Co jakiś czas wybuchali jednak śmiechem, a kolejne kieliszki
wódki sprzyjały ociepleniu relacji. Po półtorej godziny było już całkiem
wesoło– Łukasz otworzył przyniesione przez Martynę wino, Maciek włączył muzykę.
Wika, mimo, że niezbyt utalentowana muzycznie, dała się namówić i wraz z całą
resztą odśpiewała „Zanim pójdę” happysadu.
Łukasz przysiadł się do Martyny
i Wiktorii z kieliszkiem wina. Po chwili jego śladem podążyła Marysia. Była już
dość widocznie wstawiona, więc po chwili odstawiła naczynie, podobnie jak
Martyna. Rozmawiały o czymś cicho. Łukasz i Wika nie zamierzali jednak póki co
przestać– chłopak szczodrze dolewał czerwonego alkoholu do obu kieliszków,
gadając przy tym wesoło do Piotrka i dziewczyny.
– A o północy wyjdziemy,
oczywiście, na ulicę, oglądać fajerwerki– trajkotał. Wiki potakiwała, z natury
małomówny Piotrek uśmiechał się tylko. Łukasz z każdą chwilą był coraz bardziej
pijany. Mieszanie wódki i wina mściło się perfidnie. Póki co był jednak w miarę
kontaktowy, przynajmniej w porównaniu z kolegami Maćka po drugiej stronie
stołu, którzy darli się na całe gardło, gadając coś bez sensu. Maciej próbował
ich nieco uciszyć, ale nie dawało to żadnego efektu.
Łukasz obrzucił pijane towarzystwo
nieprzychylnym spojrzeniem. Pochylił się do Martyny i powiedział coś cicho.
Wika nie usłyszała słów, ale jej przyjaciółka zaczęła powoli wychodzić ze
swojego miejsca. Widząc wzrok Wiki, ruszyła lekko głową w kierunku drzwi.
– Idziesz?– spytała, starając
się, by Marysia ich nie słyszała. Wiktoria potaknęła skinieniem głowy i również
wstała.
Łukasz czekał na nie przy wejściu
do swojego pokoju. We troje weszli do środka i zamknęli drzwi.
Wika znalazła się tam po raz
pierwszy. Był to ładny, w miarę czysty pokój, zalany czerwonym światłem,
wydobywającym się z trudnej do zlokalizowania lampy. Niewielkie łóżko, okryte
cienkim kocem, stało pod zasłoniętym roletą oknem. Wika i Martyna ulokowały się
na nim, a właściciel pokoju– na obrotowym krześle przy biurku.
– Bardzo nieswojo się tu
czujesz?– spytała Martyna. Wiki pokręciła przecząco głową z szerokim uśmiechem.
– Myślałam, że będzie gorzej– odpowiedziała.
Widząc jej zadowolenie, Łukasz również wykrzywił usta.
– Może włączyć wam jakąś muzykę?
Wiktorio, wymagania?– spytał, odwracając się ku swojej wieży stereo i stercie
płyt CD. Nim Wika zdążyła odpowiedzieć, drzwi otworzyły się bezszelestnie i do
pokoju weszła Marysia. Uśmiech spełzł Łukaszowi z twarzy, odsunął się od płyt.
– Co robicie?– spytała Mania,
siadając obok Martyny.
– Rozmawiamy sobie– dziewczyna
objęła ją ramieniem.
– Tak sami? W ciemności?– pytała
dalej.
– A co mamy robić?– nie
wytrzymała Wika.
– Pieprzyć się?– dodał Łukasz,
nieco zirytowany tą wymianą zdań. Marysia obrzuciła go smutnym spojrzeniem, więc
nie dodał nic więcej. Atmosferę w pokoju uratował Piotrek, wślizgując się
cicho.
– Oni ci rozniosą dom–
poinformował cicho Łukasza. Chłopak wzruszył ramionami i uśmiechnął się lekko.
Przez chwilę siedzieli w ciszy, a potem znów otworzyły się drzwi i wpadł przez
nie Maciek w stanie lekkiej nietrzeźwości.
– Zdrowia, szczęścia,
pomarańczy, niech ci laska nago tańczy! Łukaszku mój kochany!– wrzasnął, tuląc
się do kumpla.
– Tak właściwie która jest
godzina?– spytała Wiki, usłyszawszy huk wybuchającego za oknem fajerwerku.
– Za piętnaście dwunasta.
Idziemy na dwór?– Martyna puściła Marysię i wyszła z pokoju. Reszta podążyła za
nią.
– Ej, frajerzy, północ jest,
idziecie?– Maciek zagnał przed sobą swoich kumpli. Wikę zastanawiało, jakim
cudem ci pijani chłopcy zeszli po licznych, dość stromych schodach.
Cała banda wyległa na ulicę.
Odpalone przez niecierpliwych fajerwerki strzelały gromko dokoła, zalewając ich
gradem kolorowych iskier. Poczekali do północy i otworzyli szampana oraz
Piccolo. Maciek, chcąc się popisać, otworzył butelkę tak, że oblał wszystkich.
– Szczęśliwego Nowego Roku,
Wiki– Martyna mocno przytuliła przyjaciółkę. Wzięła butelkę z Piccolo i
pociągnęła solidny łyk.– Jak menel– dodała zadowolonym tonem. Obie wybuchnęły
śmiechem. Podszedł do nich Piotrek i objął Martynę. Wika odsunęła się z
uśmiechem i spojrzała przez ramię.
Koledzy Maćka i on sam tarzali
się w rowie, wrzeszcząc życzenia świąteczne. Łukasz darł się do telefonu.
Martyna i Piotrek ściskali się, a Marysia stała kilka metrów dalej i z ponurą
miną piła szampana z butelki, patrząc na Łukasza. Wiktoria wyjęła telefon z
kieszeni spodni i wybrała numer Olgi.
– Cześć. Szczęśliwego Nowego
Roku– powiedziała grobowym tonem.
– Wzajemnie!– wrzasnęła wesoło
Ola. Zaczęła coś mówić, ale Wiki nawet jej nie słuchała.
– Szczęśliwego Nowego Roku!!!!–
wydarł się Łukasz na całe gardło. Złapał Wikę mocno w pasie i uniósł ją
kilkanaście centymetrów na ziemię. Piszcząc z radości, zaczął się kręcić dokoła
własnej osi, ze zszokowaną dziewczyną w objęciach. Wiki wrzasnęła ze strachu,
Łukasz z radości, Olga w słuchawce darła się dla towarzystwa. Gdy ta histeria
się skończyła, Wiktoria niemal się wywróciła. Łukasz stał obok, ściskał Marysię
i składał jej życzenia.
– Wszystko w porządku?– spytała
Ola.
– Nie– odpowiedziała Wika,
tłumiąc łzy.– Mamy tu piękne love story– dodała gorzko.– Słuchaj, wyjaśnię ci
to jak tylko się zobaczymy, okej? Szczęśliwego i w ogóle– powiedziała i
rozłączyła się, nim Olga odpowiedziała. Piotrek stanął tuż obok niej i podał
jej butelkę z Piccolo.
– Trochę wygazowane. Wszystkiego
najlepszego w nowym roku– uśmiechnął się przyjaźnie. Wika spojrzała na niego,
czując przypływ sympatii, i wypiła kilka łyków wciąż jeszcze musującego
brzoskwiniowego napoju. Martyna stanęła po drugiej stronie przyjaciółki i
patrzyła na Łukasza i Manię.
– Głupia dziewczyna– westchnęła
Wice do ucha.– On jej złamie serce.
– Też się przejmujesz– mruknęła
Wiktoria, zirytowana.– Nie twoje serce, nie twój problem. Mało masz własnych
spraw na głowie?– Piotrek spojrzał na nią z bólem, więc urwała. Martyna tylko
wzruszyła ramionami i odebrała przyjaciółce butelkę z resztką Piccolo. Wypiła
trochę i odstawiła ją na asfalt. Po kilku sekundach rozległ się dźwięk
tłuczonego szkła i bełkotliwe przeprosiny.
– Wiedziałam, że tak będzie– rzuciła
ponuro Wika, patrząc na Maćka, usiłującego się zorientować, na co właściwie
wpadł.
– Idziemy na spacer?– spytała
Martyna. Był to jej i Wiki zwyczaj, co najmniej godzinny spacer tuż po północy
i tylko we dwie. Przyjaciółka skinęła głową. Poczekały, aż wszyscy zajmą się
czymś innym i odeszły.
– Nie rozumiem i nigdy nie
zrozumiem, co te wszystkie głupie dziewuchy widzą w Łukaszu– mruknęła Martyna.
No cóż, pomyślała Wika, ja ci raczej nie wyjaśnię. Ja poleciałam po prostu na niego.
– Po prostu za dobrze go znasz.
Wiesz, jakie ma wady. A one nie.
– No ja rozumiem, że on śpiewa,
tańczy, sprząta, gotuje, w ogóle krawaty wiąże usuwa ciąże, ale bez przesady! I
to jeszcze takie fajne dziewczyny! Z Patrycją chodził trochę ponad trzy
miesiące, rzucił ją, bo spodobała mu się Anita. Z nią wytrzymał pół roku.
Twierdził, że ją kocha, ale nie może jej już dłużej ranić i zerwali. Strasznie
przeżywał, ale nie wrócił do niej, chociaż przyjęłaby go z otwartymi ramionami.
A teraz jeszcze Mańka! To się dobrze nie skończy, gwarantuję ci to– zakończyła
smętnie.
– Być może– Wiktorii było
wszystko jedno, jeśli chodziło o inne dziewczyny Łukasza.– Możemy zmienić
temat? Naszego kochanego Łukaszka mam już trochę dość. Wystarczy, że znoszę go
od dwudziestej– powiedziała sztucznie wesołym tonem. Martyna chętnie przystała
na tę propozycję i dalszą drogę pokonały, rozmawiając o niej i Piotrku. Wika
była na siebie trochę zła, że pominęła kolejną okazję, by wyznać przyjaciółce
swoje uczucia do Łukasza. Postanowiła, że powie jej dopiero, gdy się odkocha.
Tak będzie zdecydowanie prościej.
Gdy wróciły w miejsce imprezy,
zmarznięte do szpiku kości, szybko zorientowały się, że po północy puściły
hamulce. Marysia siedziała smętnie przy stole, a w jej kieliszku zamiast wódki
był Sprite. Łukasz z morderczą miną pił kolejkę razem z Maćkiem i jego
kolegami. Piotrek spoglądał nerwowo to na drzwi, to na kompanię przy stole,
czekając na cud. Nie pił– był kierowcą.
– Łukasz już nie udaje– mruknęła
z obawą Martyna.– Teraz jest naprawdę pijany. Bunkrujemy się u niego w pokoju?
– Nie ma innej opcji.
– Piotrek? Idziesz?– ku
zdziwieniu Wiki, dziewczyna przywołała kumpla, a ten skwapliwie skorzystał z
zaproszenia. We troje zamknęli się w pokoju Łukasza. Piotr wyjął ze stojącego w
kącie pokrowca gitarę i zaczął na niej cicho brzdękać, nucąc.
– W moich snach wciąż Warszawa,
pełna ulic, placów, drzew…
– Rzadko słyszysz tu brawa,
częściej to drwiący śmiech– dołączyła się Martyna. Śpiewali duetem. Dopiero
przy refrenie Wika odważyła się zaśpiewać z nimi.
– Jeśli miłość coś znaczy, musi
dać znak. Kiedyś też to zobaczysz i powiesz mi tak. Zniknie Warszawa, tak jawa,
jak sen…
– Łukasz! Łukasz, nie!–
usłyszeli zrozpaczony krzyk Marysi. Brzęknęło tłuczone szkło, rozległ się tupot
na korytarzu. Przez półprzezroczystą szybę w drzwiach obserwowali, co się
dzieje. Łukasz się przewrócił, Mania próbowała go podnieść, mówiąc coś, czego
nie rozumieli. Piotrek zlitował się. Podał Martynie gitarę i wyszedł z pokoju,
zostawiając otwarte drzwi.
– Mańka, daj spokój– powiedział
uspokajająco do dziewczyny, pochylonej nad Łukaszem.– On sobie poradzi. Chodź
do nas.
– Przecież go nie zostawię!–
mimo, że chwilę wcześniej była na granicy łez, teraz patrzyła na Piotrka ze
sztyletami w oczach.
– On musi iść spać– Piotr dalej
mówił spokojnym, opanowanym tonem, choć Wice się zdawało, że najchętniej
przyłożyłby Marysi.– I pójdzie sam za pół godziny. Nie męcz się, Mania, nie raz
już to widzieliśmy. Zostaw go.– Wypity alkohol albo wyparował, albo całkowicie
uderzył Marysi do głowy, bo uparcie nie chciała zostawić chłopaka, który
podniósł się już z podłogi i patrzył na nią nieprzytomnie. Dostrzegł otwarte
drzwi do swojego pokoju i wszedł chwiejnie. Usiadł obok Martyny na łóżku i
przytulił się, obejmując ją ramieniem i opierając swoją głowę na jej kolanach.
Dłoń położył na plecach Wiki, by ta się nie odsunęła.
– Łukasz, chodź– Mania weszła za
nim do pokoju. Piotrek z głupią miną został na korytarzu.– Musisz iść spać,
jesteś pijany. Wyjdźcie stąd– warknęła na Martynę i Wiktorię. Ta pierwsza
oswobodziła się z objęć Łukasza i wstała, druga jednak ani drgnęła, widząc ból
na twarzy chłopaka, gdy opadał bezwładnie na puste miejsce na łóżku.
– Wika!– powtórzyła ostro
Marysia. Dziewczyna podniosła się z materaca.
– Wiktoria…– wymamrotał Łukasz.
Złapał ją za rękę.– Zostań, Wiktoria.
– Mogę?– spojrzała na Marysię.
Ta wzruszyła wściekle ramionami. Wika cofnęła się pod ścianę i patrzyła, jak
Mania układa opornego chłopaka na łóżku.
– Wiki– Łukasz szukał jej
półprzytomnym wzrokiem. Marysia przywołała ją ruchem głowy i dziewczyna, nieco
onieśmielona, podeszła bliżej. Widząc ją, Łukasz posłusznie położył się na
łóżku i patrzył na obie dziewczyny. Mania cofnęła się o krok. Dotknęła
ostrożnie ramienia Wiktorii.
– Posiedź z nim chwilę, idę do
łazienki. Zawołam Piotrka– powiedziała i wyszła. Kilka sekund później pojawił
się Piotr. Widząc jednak Łukasza i Wikę samych w pokoju, zamknął otwarte przez
Marysię drzwi.
Łukasz ujął dziewczynę za rękę i
pociągnął ją. Usiadła obok niego na materacu, a on przytulił się jak dziecko i
położył jej głowę na ramieniu. Odruchowo przytuliła policzek do jego włosów.
Czując ten gest, chłopak uniósł głowę i spojrzał Wiktorii w oczy. Jego własne,
choć dla Wiki słabo widoczne przy złym świetle, miały jakiś stalowy błysk
stanowczości. Nagle dziewczyna poczuła jego usta na swoich. Nigdy później nie
wiedziała, czy to on czy ona pokonała ostatnie dzielące ich milimetry. To po
prostu się stało. Wargi Łukasza smakowały winem. Wika położyła mu dłoń na
policzku i głaskała go czule. Ich pocałunek był z każdą chwilą coraz bardziej
ognisty. Dziewczyna zdawała sobie sprawę z tego, że on jest pijany, ale nie
mogła nie rozkoszować się tym momentem zapomnienia.
Nagle ciszę w pokoju przerwał
huk drzwi uderzających o ścianę i głośne przekleństwo.
– Kurwa!– warknęła Marysia,
wpadając do pomieszczenia.– Piotrek! Miałeś ich pilnować!– Piotruś stał w
wejściu z głupią miną. Po chwili odszedł.
– Wyjdź– zwróciła się Mania do
Wiki.– Wyjdź stąd, ale już. Zostaw go w spokoju!
– Nie tobie o tym decydować–
odpowiedziała Wika, starając się panować nad nerwami. Maria zmrużyła oczy.
– Powiedziałam: wyjdź– syknęła.
Łukasz patrzył na obie dziewczyny, a jego wzrok znów był szklisty i
półprzytomny, ale malowała się w nim też jakaś rozpacz. Widząc, że od niego nie
doczeka się pomocy, Wiktoria w sekundę straciła cały zapał. Wyszła z pokoju, w
drzwiach mijając się z Martyną. Przyjaciółka spojrzała na nią, ale nie
powiedziała ani słowa. Zapewne wiedziała już, co się stało.
Piotrek stał tuż za drzwiami.
Spojrzał na Wikę ze współczuciem.
– Chodź do pokoju. Ci alkoholicy
już się położyli, został tylko Maciek– objął ją ramieniem i zaprowadził do
stołu. Gdy usiadła, a raczej bezwładnie opadła na swoje miejsce, nalał jej
Sprite’a do czystej szklanki. Ona jednak westchnęła ciężko i sięgnęła po
butelkę z wódką. Nic sobie nie robiąc z głupich spojrzeń chłopaków, napełniła
kieliszek i wypiła. Gdy odstawiała naczynie na stół, do pokoju weszła zapłakana
Marysia, obejmowana przez Martynę. Przyjaciółka Wiki podała dziewczynie jej
szklankę, w której była resztka wygazowanej coli. Mania wychyliła ją podobnie
desperackim ruchem, jak Wiktoria przed chwilą. Zniknęła cała energia, z którą
próbowała porozumieć się z Łukaszem. Teraz Marysia była tylko pijaną
dziewczyną, której chłopak właśnie złamał serce, całując inną. Wika jednak nie
mogła czuć wobec niej litości. Zbyt wiele miała jej w tej chwili wobec samej
siebie.
– On tam został sam?– spytał
cicho Piotrek Martynę. Ta skinęła głową.
– Nie pomożemy mu– odpowiedziała
szeptem.– Lepiej zajmijmy się Manią– i objęła Marysię, nie zaszczycając Wiki
nawet spojrzeniem. Dziewczyna poczuła bolesne ukłucie w sercu, widząc
demonstracyjną złość przyjaciółki. Piotrek posłał jej przepraszający uśmiech.
– Boże– bełkotała doskonale
słyszalnym w ciszy półgłosem Mania– chyba jestem najebana… Chyba na pewno…
Maciek, daj mi rękę– złapała go za dłoń– tak mi jakoś raźniej… Maciuś, jakie ty
masz fajne palce! Dlaczego ten jest taki krzywy? Zobacz, ten jest inny… Czemu
tu jest tak zimno? Otworzyliście okno? Jak nie, to otwórzcie, bo będę rzygać–
ostrzegła lojalnie. Uczynny Piotrek uchylił okno. Dziewczyna przewiesiła się
przez parapet i dalej coś mamrotała. Po chwili usiadła znów na swoim miejscu.
Wyjęła telefon i włączyła kolejną tego wieczoru piosenkę happysadu-
„Niezapowiedziana”. Wika miała dość. Nie mogła wyjść z tej imprezy bez Martyny,
która była zajęta pocieszaniem Marysi. Bolały ją współczujące spojrzenia
Piotrka.
– Idę do łazienki– mruknęła,
bardziej do siebie niż do towarzyszy, i wyszła.
– Nie zabłądź!– usłyszała
jeszcze troskliwe ostrzeżenie Maćka. Uśmiechnęła się lekko i weszła do
łazienki.
Spojrzała na siebie w lusterku.
Starannie nakładany przed wyjściem makijaż nie wytrzymał bez poprawiania, ale
przestało jej na tym zależeć. Przeczesała jedynie włosy i ponownie związała je
w kucyk. Odkręciła zimną wodę i chlusnęła sobie nią w twarz. Trochę ją to
rozbudziło, ale nadal czuła się nierealnie.
Nagle poczuła dziką ochotę na
to, by wejść do pokoju Łukasza i dać chłopakowi w twarz. Byłoby to całkiem
bezcelowe, bo zapewne zwijał się teraz z poczucia winy lub po prostu spał,
upojony alkoholem. Świerzbiły ją jednak ręce. Jej bezradność prawie zawsze
kończyła się wściekłością lub łzami, lub jednym i drugim.
– Muszę się trzymać– powiedziała
cicho przez zaciśnięte zęby, patrząc na odbicie, które powtarzało ruchy jej
ust.– Wytrzymam godzinę i wrócimy z Martyną do domu. Godzina, może mniej.
Wytrzymam!– postanowiła. Nie marzyła jednak o niczym prócz powrotu do domu,
opadnięcia na własne łóżko i oddania się przemyśleniom w świętym spokoju.
Wyszła z łazienki. Tuż za
drzwiami wpadła na Marysię, która była dziwnie blada. Wika oddaliła się szybkim
krokiem, domyślając się, że teraz dziewczyna może spełnić swoje ostrzeżenie i
zwymiotować. Wolała nie być w pobliżu.
Wszyscy prócz Mani siedzieli na
swoich miejscach w dokładnie takich samych pozycjach, jak przed jej wyjściem.
– Nie zabłądziłaś– zauważył
Maciek.
– Chcecie jechać do domu?–
spytał Piotrek.– Mogę was odwieźć.
– Chwilowo musimy tu zostać–
odpowiedziała Martyna.– Ale dzięki. Co sądzisz, Wiki?
– Ja jestem za. Nie mam ochoty
iść pieszo o czwartej nad ranem– Wika miała nadzieję, że jej głos wcale nie
brzmiał tak żałośnie, jak ona go słyszała. Martyna wzruszyła tylko ramionami.
Wolałaby przenocować u Łukasza, by móc pocieszyć przyjaciela, gdy ten obudzi
się na kacu- alkoholowym i moralnym. Wiktoria jednak błogosławiła Piotrka za tę
propozycję i zamierzała z niej skorzystać, choćby miała zawlec przyjaciółkę
siłą do jego auta.
Marysia weszła do pokoju
powolnym, słabym krokiem osoby wybitnie skrzywdzonej. Opadła na swoje miejsce i
znów ujęła Maćka za rękę. Tak spędzili kolejną godzinę– w zimnym pokoju z
przerywaną od czasu do czasu ciszą. O wpół do trzeciej jednak nawet Martyna
miała dość.
– Piotruś, odwieziesz nas?–
spytała. Kolega natychmiast podniósł się z krzesła i sięgnął po swoje rzeczy.
Pożegnali się z „niedobitkami”, czyli Maćkiem i Marysią (z tą drugą tylko
Piotrek i Martyna, bowiem dziewczyna nie zaszczyciła Wiki nawet spojrzeniem i
weszła do pokoju, w którym miała spać) i włożyli okrycia. Dopiero wtedy pojawił
się problem.
– Moja torebka jest w pokoju
Łukasza!– jęknęła Martyna.
– Moja też– westchnęła Wika.–
Musimy tam wejść.
– On śpi. Nie krępujcie się–
Piotrek cicho otworzył drzwi. Wiktoria weszła do środka, starając się poruszać
bezszelestnie. Zamierzała tylko złapać paski dwóch toreb, wystające spod
biurka, i wyjść. Mimowolnie spojrzała jednak na śpiącego Łukasza. Okryty kocem,
ze spadającą na oczy grzywką, wyglądał słodko i niewinnie. Zapragnęła położyć
się obok albo chociaż usiąść na podłodze i nie wychodzić z tego pokoju do końca
świata.
– Wika!– zasyczała groźnie
Martyna od drzwi. Dziewczyna chwyciła więc torby i wyszła, nie oglądając się
już. Zeszła na dół i czekała na przyjaciółkę i kierowcę przy drzwiach, wciąż
mając przed oczami widok śpiącego Łukasza.
Samochód Piotrka okazał się
małym busem. Chłopak otworzył swoim pasażerkom tylne drzwi, a sam usiadł za
kierownicą. Włączył radio. Pierwszą piosenką, jaką Wika usłyszała, była
„Kryzysowa narzeczona” Lady Pank. Znajome dźwięki i fakt, że wracała już do domu,
spowodowały, że niemal się rozpłakała. Z jednej strony był to najcudowniejszy
wieczór, jaki mogła sobie wymarzyć, a z drugiej– najkoszmarniejszy. Miała już
dość i chciała tylko iść spać.
Piotrek wysadził je tuż pod
bramą Wiki. Wysiadły z auta, pożegnawszy swojego kierowcę. Wika wydobyła klucze
z torebki i otworzyła drzwi. Po drodze zajrzała jeszcze do garażu. Samochodu
rodziców nie było, czyli oni nie wrócili jeszcze z imprezy, na którą się
wybrali.
– Możesz mi zrobić herbatę?–
spytała Martyna, gdy weszły do domu Wiktorii. Dziewczyna skinęła głową i bez
słowa poszła do kuchni, gdzie nastawiła wodę. Przyjaciółka weszła za nią i
usiadła na swoim ulubionym krześle przy stole.
– Dlaczego mi nie powiedziałaś?–
spytała nagle, przerywając napiętą ciszę. Wika wzruszyła ramionami.
– Najpierw byś mnie wyśmiała, a
potem odsunęła od Łukasza. Nie miałabym z nim kontaktu, gdyby nie ty.
– Od kiedy jesteś w nim
zakochana?
– Od pierwszego spotkania.
– Jak romantycznie– prychnęła
sarkastycznie Martyna. Wiktoria opuściła głowę, zawstydzona. Nienawidziła mówić
komuś na głos o swoich uczuciach. Gdy informowała Olgę, że się zakochała, nie
powiedziała tego wprost, a jedynie naprowadziła przyjaciółkę. Bała się właśnie
tego, co nastało- męczącej ciszy, niedyskretnych pytań i kłopotliwych spojrzeń.
Na szczęście woda w czajniku zaczęła się gotować. Wika wrzuciła torebki z
herbatą do kubków i zalała je wrzątkiem, po czym postawiła jeden przed
przyjaciółką, a drugi trzymała w dłoniach, obejmując gorące naczynko palcami.
Nie usiadła przy stole– oparła się biodrem o szafkę. Wstydziła się spojrzeć w
twarz Martynie.
Obie przyjaciółki piły herbatę w
ciszy. Zegarek na piekarniku wskazywał 3.15.
– Przepraszam– powiedziała
wreszcie Martyna zdławionym głosem.– Przepraszam, że tak na ciebie naskoczyłam.
Po prostu nie spodziewałam się, że możesz zakochać się w Łukaszu! Zachowywałaś
się wobec niego… przyjacielsko i nic więcej. No i przykro mi, że nic nie
powiedziałaś.
– Ja też przepraszam–
odpowiedziała Wiktoria. I nim zdążyła się zorientować, już tonęła w uścisku
przyjaciółki i wyrzucała z siebie gromadzone miesiącami emocje.
– Jutro… to znaczy dzisiaj, jak
wstaniemy, chyba pójdę do Łukasza, zobaczyć jak się ma jego kac. Idziesz ze
mną?– spytała Martyna, dopijając herbatę. Wika potaknęła skinieniem głowy. Musiała
porozmawiać z chłopakiem na spokojnie, bez balastu wypitego alkoholu.
Wiki wstawiła puste kubki do
zmywarki i razem z Martyną udała się do swojego pokoju, gdzie wreszcie mogła
paść na łóżko i zasnąć. Przewracała się jednak z boku na bok do siódmej rano,
wciąż mając przed oczami twarz Łukasza, a na wargach czując jego pocałunek.
Obudziły się obie o wpół do
pierwszej po południu i to tylko dlatego, że zadzwoniła komórka Martyny. Wika w
półśnie zarejestrowała, że przyjaciółka umawia się z kimś na dwie godziny
później. Dopiero, gdy usłyszała imię Łukasza, rozbudziła się. W tej samej
chwili jednak Martyna zakończyła połączenie.
– Dzień dobry. Mogę pierwsza iść
do łazienki?– spytała, odkładając telefon na biurko. Wika pokiwała głową,
siadając na łóżku. Odruchowo sięgnęła po swoją komórkę, wyciszoną od
wczorajszego wieczoru. Miała kilka nieodebranych SMS- ów z życzeniami
noworocznymi. Odłożyła telefon, nieco zawiedziona, ale i zła na samą siebie, że
spodziewała się jakiejś wiadomości od Łukasza.
Martyna weszła do pokoju. Jej
twarz nosiła ślady mycia zimną wodą, włosy miała związane w praktyczny koczek.
– Łukasz do mnie dzwonił–
powiedziała, siląc się na obojętny ton. Wika uniosła głowę.– Powiedziałam mu,
że będę koło trzeciej. Nadal chcesz ze mną iść?
– Tak– odpowiedziała
zdecydowanie Wiktoria, wstając z łóżka. Lekko zakręciło jej się w głowie, ale
nie straciła równowagi.– Ogarnę się, zjemy coś i możemy lecieć– dodała,
podchodząc do szafy. Wyjęła z niej świeże ubrania– szary sweter i czarne
spodnie. Poleciwszy przyjaciółce, by włączyła komputer, jeśli chce, Wika wyszła
do łazienki.
Najchętniej wzięłaby kąpiel, ale
nie miała na to czasu, więc tylko umyła głowę, zęby i uczesała mokre włosy.
Włożyła czyste ubranie i znów spojrzała na siebie w lustrze. Wyglądała
identycznie jak w nocy, w łazience Łukasza– blada, bez makijażu. Czuła się też
podobnie nierealnie. Oparła się o umywalkę. Na samą myśl, że musi wybrać się do
Łukasza i porozmawiać z nim poważnie, serce zaczynało jej mocniej bić. Z jednej
strony niesamowicie się bała, z drugiej– nie mogła się już doczekać, by
wszystko wyznać. Posłała swojemu odbiciu krzepiący uśmiech (wyszedł dość słabo)
i wyszła z łazienki.
Martyna włączyła sobie komputer
i sprawdzała Facebooka przy cichym akompaniamencie Lady Pank. Przez chwilę
jeszcze siedziały „na fejsie”, a później zeszły do kuchni, gdzie zjadły obiad.
I wreszcie nadszedł wyczekiwany przez Wikę moment– wyszły z domu, by piętnaście
minut później zapukać do drzwi Łukasza.
Usłyszały głośny tupot nóg i
drzwi otworzyły się. Chłopak stanął na progu z miną osoby z ciężkim syndromem
dnia następnego. Tak też z resztą wyglądał– podkrążone oczy, rozczochrany, w
nie uprasowanych ciuchach. Na widok Martyny ożywił się nieco, jednak
zobaczywszy Wikę, mina ponownie mu zrzedła.
– Wejdźcie. Ciągle jest trochę
bałagan, nie zdążyłem wszystkiego posprzątać– odsunął się i zaprosił je gestem.
Zdjęły buty i wspięły się po schodach. Nim jednak zdążyły ukryć się w pokoju
Łukasza, jego matka wyszła ze stertą pustych plastikowych butelek z pomieszczenia,
w którym spędzili sylwestra.
– Dzień dobry– powiedziały
chórem.
– Dzień dobry, Martynko– kobieta
uśmiechnęła się do dziewczyny, obrzucając Wikę jedynie chłodnym spojrzeniem.
Uwielbiała przyjaciółkę swego syna, która przeszła z nim więcej niż jego
dziewczyny razem wzięte. To ją widziałaby najchętniej w roli swojej synowej.
Wiktorię znała, oczywiście. W tak niewielkich miejscowościach wszyscy się
znali. Dziewczyna była jej jednak całkiem obojętna.
Łukasz otworzył dziewczynom
drzwi do swojego pokoju i wepchnął je tam, nim Martyna zdążyła rozgadać się z
jego matką. Usiedli tak samo jak kilkanaście godzin wcześniej– one na łóżku, on
na krześle. Przez kilka sekund panowała cisza.
– Jak tam cała reszta po
sylwestrze?– spytała Martyna. Łukasz machnął ręką.
– Cudownie– rzekł jadowicie.–
Wstali o dziesiątej. Kamil, ten kolega Maćka, poszedł do łazienki i zaginął na
dziesięć minut. Wysłaliśmy posiłki w postaci Maćka. Po kolejnych dziesięciu
minutach zadzwonił do nas z łazienki, że ma zakładnika i żąda okupu– chłopak
uśmiechnął się szeroko. Dziewczyny wybuchnęły śmiechem. Atmosfera znacznie się
rozluźniła. Przez chwilę rozmawiali jeszcze na temat porannego „porwania”.
Potem jednak drzwi otworzyły się cicho, nasuwając całej trójce skojarzenie z
wślizgującą się do pokoju Marysią. Była to jednak tylko matka Łukasza.
– Martynka, chodź ze mną do
kuchni, zrobiłam wam herbatę– uśmiechnęła się. Martyna spojrzała czujnie na
Wikę. Ta skinęła lekko głową. Dziewczyna podniosła się i wyszła, a Wika wzięła
głęboki wdech. Już. Chwila prawdy.
– Łukasz…– zaczęła. Chłopak
momentalnie się spiął.– Chciałam porozmawiać o tym, co było wczoraj. O tym
pocałunku. Czy ty…– urwała. Przełknęła ślinę.
– Byłem pijany– powiedział
Łukasz tonem wyjaśnienia. Skinęła głową.
– Wiem. Chodzi o to, czy to
miało być coś, na co nie zdobyłbyś się na trzeźwo. Czy ty chcesz, żebyśmy…–
znów przerwała.
– Zgłupiałaś?– chłopak spojrzał
na nią jak na idiotkę.– Byłem pijany. Pocałowaliśmy się, bo siedziałaś za
blisko, a ja nie wiedziałem, co robię. Czy kiedykolwiek dałem ci nadzieję na
coś więcej?
– Tak– odpowiedziała zdławionym
głosem.– Tak, bez przerwy dawałeś mi nadzieję.
– Głupia jesteś– spojrzał na nią
chłodno.– Jesteśmy przyjaciółmi. Chociaż nie, to nawet za duże słowo. Po prostu
kumplami. Nie wiem, czemu uroiłaś sobie, że mógłbym się w tobie zakochać.
– Nie wiem– odpowiedziała,
skołowana. Poczuła, że w kącikach oczu zbierają jej się gorące łzy.– Nie wiem,
po prostu… tak wyszło– opuściła głowę. Włosy opadły jej na policzki,
zasłaniając twarz. W tej właśnie chwili drzwi ponownie zostały otwarte i weszła
Martyna z tacą, na której stały trzy kubki i cukiernica. Korzystając z tego, że
Łukasz rzucił się na pomoc przyjaciółce, Wika otarła łzy wierzchem dłoni,
błogosławiąc się w duchu że odpuściła sobie makijaż, choć ją korciło. Właśnie
zamieniałaby się w misia pandę.
Martyna postawiła tacę na biurku
i podała Wice kubek z herbatą. Wyciągnęła w jej stronę również cukier, ale
dziewczyna pokręciła głową. Potrzebowała, podobnie jak w nocy, mocnej, gorzkiej
herbaty, która nieco przywróciłaby jej poczucie realności po upokorzeniu przez
Łukasza. Miała nadzieję, że jej przyjaciółka nie domyśli się, co zaszło, nie
doceniła jednak Martyny. Widząc zaczerwienione oczy Wiki i zawziętą,
rozzłoszczoną minę Łukasza, doskonale zorientowała się w sytuacji. Nie chcąc
przeciągać ciszy, zagadnęła chłopaka o tematy związane ze szkołą.
Wiktoria piła parzący napar,
pogrążając się w niewesołych rozmyślaniach. Gadanina przyjaciółki i „kumpla”
wpadała jej jednym uchem, a wypadała drugim. Patrzyła ponuro na Łukasza i
myślała, że on ma rację. Jak mogło przyjść jej do głowy, że taki chłopak jak on
mógłby ją pokochać?! Łukasz był przystojny, utalentowany i popularny. Zawsze
otaczało go grono znajomych, gotowych zrobić dla niego bardzo wiele. Miała wrażenie,
że ze wszystkimi dogaduje się lepiej, niż z nią. A Wiktoria? Niezbyt ładna, bez
żadnych wyróżniających cech osobowości… Przeciętna, a nawet poniżej normy. Nikt
nie mógł się w niej zakochać. Jako jedyna z całego swojego najbliższego
otoczenia, nie miała jeszcze chłopaka. Udawała, że wcale jej to nie interesuje,
że ma jeszcze czas, a tak naprawdę chciało jej się płakać, gdy kolejna bliska
koleżanka chwaliła się pocałunkami z chłopakami w ciemnościach kina lub w
autobusie. Wika nie miała powodzenia, czasem zastanawiała się, jaki „defekt
fabryczny” jest tego przyczyną. Ona i Łukasz… to musiałby być sen. Tak, chłopak
miał rację, nazywając ją głupią. Głupotą było spodziewać się, że i jej mogłoby
się wreszcie coś udać. Nie z tym „defektem”. Już dawno nie czuła się tak
beznadziejna i do niczego. Zapragnęła nagle zwinąć się w kłębek na łóżku
Łukasza i zasnąć. Zrobiłaby to bez wahania, gdyby ktoś obiecał jej, że już nigdy
się nie obudzi i nie będzie musiała cierpieć tak, jak w tej chwili.
***
Styczeń 2013
Wiktoria otrząsa się z
zamyślenia. Gdy rozpamiętywała minione dni, kilka piosenek w odtwarzaczu
zdążyło przeskoczyć. Teraz słychać cichą „Modlitwę III” Dżemu. Wika wtóruje
Ryśkowi. Od jakiegoś czasu kocha tę piosenkę, najbardziej z całego repertuaru
grupy. Utwór daje jej nadzieję, że Bóg pozwoli jej spróbować jeszcze raz, a
czas zaleczy rany.
Łukasz nie odezwał się ani razu
od feralnego Nowego Roku. Martyna owszem, kontaktowała się, ale ich relacje nie
były już tak bliskie jak kiedyś. Wika popełniła błąd, ukrywając przed
dziewczyną uczucia do chłopaka. Teraz nie mogły już ufać sobie jak dawniej.
Wiki zbliżyła się za to bardzo do Olgi, która jako jedyna słuchała jej żalów i
ocierała płynące łzy. A te pojawiały się bardzo często. Mimo, że zwykle Wika
potrafiła szybko się pozbierać, tym razem jej poczucie własnej wartości zostało
zrujnowane. Dziewczyna czuła się beznadziejna, gorsza od pozostałych. Nie raz
miała też myśli samobójcze, choć dotąd nigdy jej się to nie zdarzało. Próbując
zrozumieć Łukasza, przestała rozumieć samą siebie.
***
Co nam zostało z tych lat
Dawne dni, czułe
dni, wonią bzów przepojone
Wiosna we krwi,
szumiał złoty nasz śpiew
Dziś jesień łka,
lecą dziś zwiędłe liście z drzew
I bolesny sen mi się
śni - z nocy i dni minionych.
Co nam zostało z tych
lat miłości pierwszej
Zeschnięte liście i
kwiat w tomiku wierszy
Wspomnienia czułe i
szept i jasne łzy co nie schną
I anioł smutku co
wszedł i tylko westchnął.
I to by było na tyle ^^ Dziękuję za uwagę.
Suuper ;)
OdpowiedzUsuńKobieto, mówiłam ci juz, ze jest świetne! Jak chcesz to napisz jakies opowiadanie na mojego bloga... Z pewnością będzie świetne! ;*
OdpowiedzUsuńA wiesz, że w sumie... Jak znajdę chwilę to chętnie coś napiszę :) No i cieszę się bardzo, że Modlitwa Ci się podoba :3
UsuńZarąbiste to opowiadanie, bez banalnego zakończenia i całkowicie dopracowane! Zazdroszczę talentu! ; )
OdpowiedzUsuńTalent? Gdzie? Czekaj, poszukam, gdzieś widziałam niedawno :D
UsuńAle i tak dzięki, H :3