Dziś o mojej małej obsesji- kolorowych tiszertach.
Dobra, może to nie jest taka mała obsesja. Mam ich... dużo. Mama twierdzi że dużo za dużo. A więc lecimy. Z góry przepraszam za fatalną jakość niektórych zdjęć, ale nie miałam dobrego światła.
A więc po pierwsze, moje orzełki. Wypatrzyłam je w ciucholandzie za dwa złote ;)
Koszulkę Chicago Rock Festival 1974 dostałam od S. Jest niesamowita i latem chodzę w niej niemal bez przerwy X3
Kolejna koszulka to taka z Kubusiem Puchatkiem, której na początku szczerze nie znosiłam (kiedy ją dostałam, byłam na etapie noszenia się na różowo...), ale przekonałam się do niej i cierpiałam straszliwie, kiedy musiałam sie jej pozbyć- była tak znoszona, że sie do niczego nie nadawała...
Koszulkę z kotem musiałam mieć. Wypatrzyłam ją już dawno w wersji internetowej w jakiejś grze-ubierance i postanowiłam, że sobie taką kupię, choćbym miała zamawiać przez internet. Obyło się- koszulkę znalazłam na targu ;)
Kolejną- tym razem bardziej bluzkę- moja koleżanka skomentowała "Ale masz żywą koszulkę!" i chyba coś w tym jest, bo za każdym razem znajduję na niej coś nowego.
Next to mój faworyt i moje kochanie w każdych warunkach. Muszki są genialne do dżinsowej spódnicy i balerin ale też do czerwonych spodni, glanów i bandanki... nosz ideał! Nie udało mi sie tylko zrobić zbliżenia napisu, ale kliknięcie powiększa obrazek, więc sami zobaczcie.
Ostatnią koszulkę trochę głupio mi wrzucać, bo jest pognieciona straszliwie ._. ale nie miałam czasu jej odprasować... przepraszam... ;3
I to wszystkie, które przygotowałam na dzisiaj... Mam nadzieję, że się podobało... Bo jakoś niebawem postaram sie wrzucić zestawy z moimi czerwonymi spodniami! xD
Pozdrawiam